Wczoraj podstępem zmusiłam mojego mężczyznę do obejrzenia ekranizacji Emmy Jane Austen. Nie mojej ulubionej z Gwyneth Paltrow, ale Kate Beckinsale też da się oglądać. Zgodnie stwierdziliśmy, że Pan Knigthley jest dziwnie agresywny i na wszystkich się wydziera oraz że jego związek z Emmą oscyluje na granicy dobrego smaku, delikatnie mówiąc (’trzymałem cię na rękach jak miałaś trzy tygodnie’ to nie jest dobry tekst na wyryw, niestety). Ellowi przeszkadzało natomiast, że bohaterowie spędzają czas głównie na piknikach, herbatkach, przechadzkach i ciętych ripostach, zamiast zająć się pożyteczną pracą.
Osobiście uważam, że na świecie jest mnóstwo prac, które są ważne i pożyteczne. Wśród nich przodują profesje lekarzy, pilotów, pisarzy, żołnierzy, polityków, farmerów, projektantów mody, dozorców w zoo, producentów cukierków, kapitanów okrętów, reżyserów moich ulubionych filmów i jeszcze kilka innych. Jednak z moim półtorarocznym doświadczeniem w byciu pospolitą biurwą nie wahałabym się ani chwili, gdyby okazało się, że mogę być bezrobotną panią na włościach niczym Emma. Niezaprzeczalnie świat potrzebuje biurw, ale nie czuję niczym Levin z Anny Kareniny fetyszu orania pola własnymi siłami. Oczywiście jak już nabędę fabrykę cukierków, własną flotę do ich dystrybucji i armię do obrony, pewnie mi się zmieni.
Najlepiej nie pracuje się natomiast w białej zwiewnej sukience. W pracy zawsze boję się, że wyleję na nią kawę/herbatę/smar samochodowy.
Photos by Magda and me