Nie jestem wielbicielką kosmetycznych eksperymentów czy nowości. Nie lubię siedzieć przed lustrem i ćwiczyć makijażu, ani też używać pięćdziesięciu kremów na piękną twarz. Z kosmetykami jest krótka piłka – albo coś działa i się kochamy, albo rzucam specyfik w kąt. Mogłabym określić się jako kosmetyczną minimalistkę, gdyby w tym kącie nie leżała wielka sterta balsamików, cieni do oczu, odżyweczek i innej chemii.
Poniżej kilka rzeczy, które mnie zachwyciły, bez których nie mogę już żyć i jak kiedyś zostaną wycofane ze sprzedaży to się zapłaczę.
1. Jestę czekoladę
Jak wiecie współpracuję z Organique. Żaden z otrzymanych od nich kosmetyków mnie nie zawiódł, wszystkie są miłe i pachnące i nie mam na nie uczulenia, ale też nie każdy pokochałam miłością do grobowej deski. Seria czekoladowa to jednak majstersztyk. Po użyciu serum ( a nawet nie wiem do końca do czego służy serum…) i masła do ciała do końca dnia jestem czekoladą. Na następny dzień po nocy spędzonej w namiętnym uścisku pościeli wciąż jestem czekoladą. SERIO.
Nie użyłam jeszcze czoko płynu, bo boję się, że spojrzę w lustro i okaże się, że jestem zawinięta w sreberko. Poza tym tak pięknie wygląda w butelce…
2. Mydło Aleppo i Savon Noir
Niezwykły fakt z życia Riennahery – nie przepadam za kwiatowymi zapachami. Przyjemny zapach kojarzy mi się z jedzeniem, przyprawami, lasem, morzem, mężczyznami…Oliwki to dla mnie jeden z cudów świata, które mogłabym spożywać kilogramami.
Te mydła to miła odmiana, kiedy akurat nie mam ochoty być czoko. Jeśli mydło może być poważne czy, o zgrozo, mroczne, to zdecydowanie takimi są Aleppo i Savon Noir. Poza tym naprawdę dobrze wpływają na skórę.
3. Kremy do rąk L’Occitane.
Kremy do rąk są mi absolutnie niezbędne w codziennej egzystencji. Po umyciu rąk czy na zimnie wielokrotna aplikacja jest obowiązkowa. Nie wyjdę z domu bez telefonu i kremu do rąk. A jeśli nie wiecie co mi sprawić w prezencie, to krem do rąk czy dinozaur są zawsze dobrym pomysłem.
Kremy do rąk mają akurat to do siebie, że cena często idzie w parze z jakością. L’Occitane są jednymi z moich ulubionych, mają idealną gęstą konsystencję, przy czym nie są nieprzyjemnie tłuste. Ale przyznam, że wolę je dostawać niż kupować…
4. Eyeliner Tattoo Me / Seventeen
Jestem typem osoby, która czarne kreski nosi na co dzień, zawsze. Jestem też typem osoby, której ciągle łzawią oczy. Te dwa typy nie pałały do siebie miłością. Do momentu, kiedy nie odkryłam eyelinera Tattoo Me. Mogę płakać, pływać, trzeć oczy rękami, może wiać mi w oczy wiatr, może padać, może dziać się wszystko. Kreska pozostanie nietknięta. Do tego stopnia, że nie potrzebowałam jej poprawiać po nocy w namiocie podczas festiwalu. Absolutna rewelacja za cztery funty.
Jeden mały minus – jeśli się spieszysz, a ręka twa niewprawna, może daruj sobie kreskę. Bo jeśli nie wyjdzie, to nie da rady szybko i łatwo usunąć bazgroła. Zdarzyło mi się raz pójść do pracy z makijażem na drag queen, bo rąsia mi się omsknęła. Nigdy nie zapomnę tego dnia i tych spojrzeń…
PS Wpis nie jest sponsorowany 😉