Nie jestem fanką Disneya.
Oczywiście wśród moich ulubionych animacji znalazło się kilka filmów ich produkcji, co nie zmienia faktu, że ogólnie fanką nie jestem.
Pamiętacie jak czuliście się kiedy zrozumieliście, że nie ma Świętego Mikołaja? Albo gdy pod poduszką nie znaleźliście pieniążka od Wróżki Zębuszki? Ja nie. Byłam paskudnie racjonalnym dzieckiem. Podczas przesłuchania do ’Od Przedszkola do Opola’ na pytanie czy wierzę we wróżki odpowiedziałam stanowczo 'NIE’ z miną bitch, please. Także nie ze mną numery z Mikołajami i Zębuszkami. Ale nie brakło w moim dzieciństwie gorzkich rozczarowań i nie raz i nie dwa ich autorem był właśnie Disney. Jak to? Już tłumaczę.
Dla świętego spokoju przed snem albo podczas jazdy samochodem albo faszerowali mnie bajkami na kasetach magnetofonowych. I nie chodziło o jazdę samochodem po zakupy, a o solidne wielogodzinne podróże z jednego końca Polski na drugi. Pech chciał, że były to baśnie Andersena lub Braci Grimm czyli dużo rozpaczy, śmierci, okaleczeń i gore w najlepszym wydaniu. I oto mała Niunia ( a jak na Was mówią Wasze babcie?) ogląda disneyowskiego Kopciuszka. Po 72 minutach śpiewających myszy Niunię trafia szlag. W prawdziwym Kopciuszku były obcięte pięty i palce, tutaj gryzonie szyją sukienkę. U Andersena odrzucona Mała Syrenka na końcu ma możliwość powrotu do dawnego życia jeśli zabije ukochanego księcia. Nie robi tego, rzuca się do morza i przemienia w dobrego ducha. To jest miłość, to są emocje! Aż się rozpłakałam pisząc te słowa (a piszę je siedząc wciąż w biurze). Co dostałam od Disneya? Kraba dyrygenta i czesanie się widelcem. Bitch, please. Z każdej baśni Disney potrafił wycisnąć wszystko, co było w niej interesujące i dorzucić żenujące mówiące filiżanki czy inne przemądrzałe papugi, przy okazji robiąc karykatury z czarnych charakterów.
Poza tym baśnie, które podobały mi się najbardziej, nie doczekały się adaptacji. Nigdy nie widziałam 'Jednooczki, Dwuoczki i Trójoczki’ czy tej baśni, w której jedna siostra pluje i płacze diamentami, a druga żabami i wężami. Ani tej o siedmiu braciach zaklętych w łabędzie. Chociaż może i dobrze, bo znając Disneya na łabędziach żyłyby przyjazne śpiewające pchły.
Wszystkie baśnie w wydaniu Disneya są po gombrowiczowsku upupione. Już słyszę głosy twierdzące, że tak lepiej dla dziecka. Ewidentnie nie, bo kilkulenia Niunia czuła się zawiedziona i oszukana. Śmiem twierdzić, że baśniowe okrucieństwo ma swoją funkcję i wartość. Czuję się mniej straumatyzowana śmiercią dziewczynki z zapałkami niż większością nauk płynących z filmów Disneya. Ale o tym innym razem.