Nie lubię pojęcia must-have w modzie. Kiedy ktoś mówi mi, że coś muszę, to na złość każda komórka mojego ciała pragnie udowodnić, że wcale nie muszę. Teraz, kiedy unikam kupowania jakichkolwiek ubrań nie muszę tym bardziej. Pierwsza myśl, która przychodzi mi do głowy kiedy ktoś pyta mnie o moje must-have w tym sezonie, to majtki. W tym i w każdym. Majtki są zawsze na czasie.
Ostatnimi czasy jednak cenię pewien rodzaj ubrań. Zima wysysa ze mnie resztki energii i rano każda minuta pod ciepłą kołdrą jest na wagę złota. Ostatnią rzeczą, na którą mam ochotę w lutym o siódmej rano jest myślenie w co się ubrać. Co nie znaczy, że mogę się ubrać w przysłowiowe jeansy i bluzę, o nie. Nie chce mi się myśleć, ale wciąż chcę wyglądać po mojemu. Must-hewami są zatem rzeczy, które wyglądają dobrze z czymkolwiek co podniosę z podłogi, a zdecydowany prym w tej kategorii wiedzie płaszcz ekshibicjonisty. Pasuje do wszystkiego, można pod spodem mieć cokolwiek albo i nic, a efekt końcowy i tak będzie zadowalający. Oczywiście chciałam zaprezentować jak zadowalający, niestety moja bateria stanęła okoniem. To jedyne zdjęcia, które udało mi się zrobić. Na szczęście nie jest to debiut płaszcza, który już wcześniej nadawał się na uczelnię, na cmentarz i na kaca. Nie wspominając już o wycieczkach w zarośla. No po prostu na każdą okazję.
// płaszcz z second handu, buty i torba Topshop //