Powiedzmy sobie szczerze – czwarty dzień roku dopiero, a mój kryzys szafiarski już galopuje niczym Dziki Gon. Wspomaga go jeszcze przyjazd do domu (bo niewiele zostało mi tu ubrań i niewiele ze sobą przywiozłam, a także śnieg i marne wyprzedaże.
Człowiek myślałby, że wyprzedaże w stolicy mody (no,jednej z) są lepsze niż wyprzedaże w małym, paskudnym miasteczku słynącym z tego,że zostało zniszczone w 'Wojnie Światów’. Lecz nie. Spędziłam w Londynie cały dzień tylko i wyłącznie szukając swojego prezentu (’bierz co chcesz,ja funduję’) i nic.
Bo:
a. wszystkie przeceny były marne
b. cały towar był przebrany
c. tłumy dziewcząt w Topshopie na Oxford Street wywołują u mnie wciąż atak paniki/agresję/depresyjne nastroje etc.
Wróciłam zatem do Woking, gdzie w małym,przytulnym Topshopku znalazłam to i owo. Natomiast moja dotychczasowa mekka wyprzedażowa River Island zawiodła na całej linii. Zwykle byłam w stanie obkupić się tam za wszystkie czasy, tym razem wszystkie rzeczy z zimowej kolekcji,które mi się podobały były nieobecne nie tylko na wyprzedażowych wieszakach ale tak ogólnie w sklepie. No, oprócz jednej.
Wybaczcie zatem mizerne zajawki mych zdobyczy.Naprawdę staram się wymyślić jakiś zestaw, który nie będzie swetrem z kiziakiem.
English: I don’t like snow, I don’t like shopping on Oxford Street, I don’t like not being inspired as far as blogging is concerned. The sales this year are not so great in London and they are far, far worse in Poland. All I managed to buy I got in Woking, Surrey. Just a preview of my sale items, more to come when I come up with a decent outfit. Hard times, very hard times.