thrifted coat, Topshop shoes
Photos by Ell and me
Nadszedł ten radosny czas w roku, gdy wszędzie gdzie tylko nie spojrzeć witają nas kolorowe lampeczki, reniferki, mikołajki i inne bałwany. Nadszedł grudzień i okres Christmas Parties.
Christmas Party to taka anglosaska odmiana Wigilii w zakładzie pracy (lub jakiejkolwiek mniej lub bardziej zorganizowanej grupie ludzi), tyle tylko, że zamiast łamania się opłatkiem, składania życzeń i śpiewania kolęd przy składkowym barszczyku, krokiecikach i innych pierniczkach polega na nażarciu się trzydaniowym obiadem i piciu, piciu, piciu. No i nie wypada na nich nie być.
Pierwsze Chistmas Party za mną.
Jeszcze dwie do zaliczenia.
A potem już tylko Sylwester (z małą przerwą na spędzone z rodziną Święta, które mają szansę być przerwą od picia).
Zblazowana nieświeża gęba sponsorowana przez napoje wyskokowe, niestrawność szpinakową, nieprzespaną noc i zepsuty, niewyłączalny kaloryfer w pokoju hotelowym.
Ja już chcę styczeń.