Photos by me
Jeśli ktoś lubi vintage, Londyn to raj na ziemi. A Brick Lane to najwyższy krąg niebios, w którym zastępy aniołów krążą dookoła wieszaków z wełnianymi swetrami i starych butów śpiewając radosne pieśni.
I są te sklepy ładne i miłe i nawet kiziaki sprzedają. Ale piękny sklep z nastrojowym wystrojem, pieczołowicie selekcjonowanym towarem (za który płaci się odpowiednio, ceny są na poziomie Topshopa) i hipsterskimi sprzedawcami ma się nijak do lumpa naprzeciwko Stoczni Gdańskiej, gdzie jako szesnastoletnie pacholę chodziłam grzebać po lekcjach i znajdowałam płaszcz Burberry za 20 zł albo sweter życia za 5 zł. Wiem, że w tym lumpie był grzyb na ścianach i waga spożywcza z odważnikami. Wiem, że klasyczna, czarna plisowana spódnica leżała pod stertą śpioszków, obrusów i bluz dresowych. Ja to wszystko wiem i rozumiem, że nadchodzi nowe i lepsze. Ale jednak tęsknię.
PS W miejscu mojego podejrzanego lumpa jest teraz jeszcze bardziej podejrzany bar.