Photos by me
Tydzień temu w niedzielę wybrałam się z mamą zupełnie spontanicznie na dość osobliwą wystawę kotów rasowych. Osobliwą, ponieważ kto by chciał oglądać koty w słoneczny dzień w małym pomieszczeniu przy Długim Targu? Oczywiście ja.
Lubię wszystkie zwierzęta (oprócz obrzydliwych modliszek, powinny płonąć i cierpieć), ale z puchatych kiziaków koty lubię najmniej, pewnie dlatego, ze z całego serca kocham psy. Wystawa odmieniła jednak moje życie, bo oto zobaczyłam najpiękniejszego kota świata. Kota, który wygląda, jakby wpadł pod kosiarkę albo w ręce zdziwaczałego dziecka z nożyczkami, ewentualnie przeżył Hiroshimę. Kota w dotyku przypominającego raczej węża, niż kłębuszek. Na dodatek pani umiejętnie mi tę rasę zareklamowała mówiąc, że z charakteru jest prawie jak pies.
Po prostu ideał. Nie mogę mieć teraz psa z powodu długich godzin pracy, ale taki kot nadawałby się i do siedzenia w domu i do przeżywania postapokaliptycznych przygód. Potrzeba mi tylko 1500 zł (mały problem) i przekonać uczulonego na wszystko co żyje Ella, że marzy o hipoaleregicznym, łysym, pomarszczonym kocie (duży problem).
Bardzo proszę o głosy wsparcia 🙂