Topshop jumpsuit, denim jacket and bag, Primark flats
Photos by Myszak and me
Jedną z różnic kulturowych między Polską a Wielką Brytanią zdecydowanie jest podejście do ubioru, zwłaszcza cudzego. W UK, nawet w małych miasteczkach, można wyjść ubranym w najdziwniejszą kreację i może ktoś uraczy nas spojrzeniem, choć wcale niekoniecznie. Na komentarz nie ma co liczyć. Na gdańskiej Morenie natomiast (jakieś dwa-trzy razy większej niż moja mieścina) panowie sączący piwo na ławeczce zastanawiali się na głos czy mam na sobie spódniczkę czy majteczki. Innym razem panowie robotnicy przeżywali jakiś inny element garderoby.
Mnie tam żadni panowie niestraszni, bo ja nie z tych co to oblewają się dziewiczym rumieńcem na wspomnienie majteczek, a i w czasach liceum ubierałam się bardziej pokrętnie, żyłam z takimi komentarzami i nic mi się nie stało*. Z drugiej jednak strony wszelkie komentarze części społeczeństwa chodzącej w kultowych klapkach Kubota uważam za lekko nietrafione. Chyba, że miał to być taki morenowy folkowy podryw i się nie poznałam. To wtedy przepraszam.
*Tak, byłam kindermetalem i słyszałam czasem, że jestem dzieckiem/dziwką/sługusem Szatana, chociaż siedziałam w kościele co niedziela 😉
Ps Dzisiaj jestem manekinem z Topshopu.