Obsesji ciąg dalszy. Uzależniam się nie tylko od smaków (o, ukochane pistacje), ale też od zapachów. I to nawet bardziej.
Nie wiem co uważacie o dostawaniu perfum w prezencie. Dla mnie to strasznie śliska sprawa. Prawdą jest, że wszystkie zapachy, których używam, były prezentami. Ale mam też mnóstwo innych perfum, które dostałam i stoją na półce. Właściwie oprócz powyższej butelki (która nie stoi, a leży), wszystkie się kurzą.
Ośmieszyłabym się stwierdzając, że gdybym miała wybrać zapach, którego musiałabym używać to końca życie to byłoby to bez wątpienia Angel, bo przez 90% czasu i tak pachnę tylko tym jednym zapachem, niemalże dzień w dzień. Wydawanie pieniędzy na jakiekolwiek inne perfumy uważam za bezcelowe i pretensjonalne, bo przecież nie są Angelem. Wspomniane 'wszystkie’ zapachy obejmują miniaturowe Kenzo Jungle (bo przypomina mi nieco Angel) i dziwne amarylisowe perfumy niewiadomego pochodzenia od babci, kiedy szkoda mi Angel ( bo też są nieco jak Angel). Na półce stoi przynajmniej z dziesięć innych butelek i czasem jak je otworzę to jestem zdziwiona jak ładnie pachną. Ale żeby ich używać? Przecież to nie Angel. I nie jest to żadne przywiązanie do marki/snobizm (przecież jest mnóstwo, mnóstwo lepszych perfum) czy cokolwiek poza uwielbieniem zapachu.
Być może gdybym znała perfumy, które pachną jak sauna albo cynamon, albo jakiś inny strasznie lepki i ciężki syrop wymieszany z żywicą, to byłyby warte jakiejkolwiek uwagi. Ale nie szukam, bo przecież mam…no, sami wiecie co 😉
Macie podobnie z zapachami?