Photos by Ell and me
Jest coś takiego jak syndrom jarmarku. Na pewno nazywa się to jakoś profesjonalnie, ale ja nazywam to właśnie tak. Chodzi o to, że dużo stoisk na raz sprawia świetnie wrażenie, podobnie jak mnogość rzeczy na tych straganach. Aż zapiera dech w piersiach, czuję wielką ekscytację i nie mogę się skupić. Ale kiedy pierwszy zachwyt minie i zacznę się przyglądać każdej rzeczy z osobna to okazuje się, że na jednym straganie są podrobione torebki/buty/apaszki, na drugim plastikowa chińszczyzna, a żaden wisiorek/koszulka/podkolanówki/torba nie zachwyca mnie aż tak, żebym chciała na nie wydać swoje ciężko zarobione pieniądze i kochać do końca świata. W przypadku cupcakes okazuje się wtedy, że nie lubię dostępnych smaków.
Podobno tak samo jest z dziewczętami, które widzi się w grupach 😉
Syndrom jarmarku dopada mnie wszędzie, czy to na Camden, Brick Lane, Borough Market czy Jarmarku św. Dominika w Gdańsku. Koniec końców prawie nigdy nic nie kupuję. Macie podobne odczucia?