Zacznijmy od tego, że niezależnie jaki by ten film nie był i tak będzie sukcesem kasowym i pójdę na wszystkie trzy części. Trylogia ‘Władca Pierścieni’ i jej poetyka to istotna część mojego dorastania (niestety tylko jeśli chodzi o filmy, kiedy zabrałam się za książki byłam już skażona Sapkowskim i nie podobały mi się). Powrót do Shire, Rivendell i znajomych postaci sama w sobie jest przyjemna, nawet jeśli film jako taki nie jest rewelacyjny. A nie jest.
Jego głównym problemem jest właśnie schlebianie gustom widza. Wszystko co widzimy na ekranie już znamu. Owszem, w wydaniu i jakości sprzed dziesięciu lat, ale także byliśmy o tę dekadę młodsi. Podobnie jak Ian McKellen, Cate Blanchett i Hugo Weaving, którym dobre oświetlenie i obróbka obrazu w postprodukcji nie były w stanie pomóc. Nie zestarzał się tylko Gollum, jak zawsze trzyma formę. Wracając do samej fabuły – były już orły, walki z goblinami w kopalni, pościg na równinie, podróż przez góry i tak dalej, i tak dalej. Wszystko co nam smakowało poprzednim razem odgrzane w mikrofalówce. Oczywiście wiem, że pewne elementy są powtarzalne w obu utworach, ale też nikt nie próbował nadać ‘Hobbitowi’ specjalnej świeżości.
Decyzja, żeby krótką książkę podzielić na trylogię nie jest trafiona. Dwa filmy można by jeszcze Jacksonowi darować, ale przy trzech ma dla siebie tyle czasu, że chwilami nie udaje się uniknąć klimatu ‘Mody na Sukces’. Galadriela przeciągle patrzy na Gandalfa, Gandalf na Galadrielę, Thorin na kompanię, kompania na Thorina, Gollum w przestrzeń, a przestrzeń w Golluma. Brakuje tylko dramatycznych spojrzeń naszego ulubionego Ridge’a. Przez ten nadmiar czasu dzieje się za mało, a nawet jak już się dzieje, to nie nadaje to akcji pożądanego tempa. Po wyjściu z Rivendell robi się nieco ciekawiej, ale wciąż mamy dłużyzny.
‘Hobbit’ nie ma scen kultowych, nie spodziewajcie się drugiego ‘You shall not pass’, Eowiny krzyczącej Nazgulowi w twarz ‘I am no man!’, Merry’ego śpiewającego dla namiestnika Gondoru czy pokłonu hobbitom. Ilość rozwiązań deus ex machina jest nie do zniesienia. Nie czytałam książki, nie wiem czy wszystkie z tych cudownych ocaleń były wymyślone przez Tolkiena, ale chętnie dowiem się od kogoś, kto zna się na temacie lepiej.
Jakie są zalety filmu? Jeszcze nigdy krasnoludy nie były tak piękne jak Thorin i Kili (mam pewną słabość do Aidana Turnera po jego roli w ‘Being Human’). Elfy są dziwne jak zawsze i patrzą na wszystkich z góry niczym Lucjusz Malfoy, a jeden jeździ nawet na jeleniu. Wyobrażacie to sobie?! NA JELENIU! Jeśli to nie jest cool to nie wiem co jest. A tak na serio, to aktorstwo jest na poziomie przynajmniej przyzwoitym, ze szczególnym wskazaniem na bardzo dobrą kreację Bilbo. Efekty są równie dobre jak poprzednio, muzyka nie zawodzi i ogólnie ogląda się całość dość przyjemnie, nawet jeśli jest (wieloma) momentami przydługa i powolna. Ale odgrzewaną pizzę również je się miło.
Idźcie i obejrzyjcie i bawcie się dobrze, bo jeśli lubicie fantasy i romantyczne wyprawy ku nowej przygodzie to i tak wyjdziecie w miarę zadowoleni. Ale ‘Hobbit’ to trochę jak kolejne adaptacje lektur szkolnych w polskim kinie. Robione nie z potrzeby serca, a z potrzeby dobrania się uczniom (w przypadku ‘Hobbita’ – nerdom) do portfeli. Na nasze nieszczęście, Droga Drużyno, Tolkien napisał jeszcze sporo innych rzeczy…