/Wikipedia/
Dzisiaj miałam w pracy moment, w którym byłam przekonana, że nie dam rady nie rzucić kubkiem w okno i że będę musiała szybko zbierać manatki i uciekać. Co byłoby problematyczne, bo pociągi odchodzą ze stacji co pół godziny, a w okolicy nie ma taksówek. Całe szczęście w międzyczasie coś mi się krzywo wydrukowało i mogłam całą złość wyładować na kartce – zgnieść ją, rzucić na podłogę, pokazać, gdzie jej miejsce, a na koniec przemielić w niszczarce. Takie okrucieństwo na miarę biurwy. Ale jej pokazałam.
Gniew to naprawdę destrukcyjne uczucie. Kiedyś targana emocjami rzuciłam o ścianę grzebieniem sferycznym i złamał mu się ząb. Był to przełomowy moment, w którym stwierdziłam, że muszę zacząć radzić sobie z emocjami. Bo naprawdę lubiłam ten grzebień. Przeżył bez szwanku komunę, stan wojenny, dziki okres wczesnego kapitalizmu, ale nie dał rady w starciu z moim atakiem złości, bo coś mi się tam wywróciło czy pogniotło. Jego szczerbatość jest moim codziennym wyrzutem sumienia.
Na szczęście wzięłam sprawy w swoje ręce, przyniosłam energetyzującą herbatę miętową z powrotem do domu. Budzi we mnie bestię. Zastąpił ją wyciąg z rumianku i w szczęściu i spokoju mamy szansę dotrwać do końca tygodnia.
Czego i Wam życzę.