Uczciwie przyznaję się, że poniosłam w odwyku małą porażkę. Byłam w bardzo złym nastroju, nie potrafiłam wymyślić żadnego lepszego sposobu na poprawienie go (słodycze nie są lepszym sposobem) i poszłam na zakupy. Te spodnie nie wołały do mnie z wieszaka. One śpiewały miłosne arie słyszalne na wszystkich poziomach centrum handlowego. Piżamowe klimaty nie są na blogu nowością, to jeden z trendów, które bardzo mi się podobają, może dlatego, że na pewno przeraziłyby moją babcię i w tym konkretnym wydaniu są jednocześnie ekscentryczne i dość eleganckie. Lubię dysonanse. Piżama i szpilki to w tym momencie mój strój idealny. Piżama party w wersji glamour. Oczywiście, kiedy temperatura pozwoli.
Zakup nowych spodni to ciekawy zwrot akcji. Bo przecież nie lubię spodni. Pozostałe rzeczy, które spędzają mi sen z powiem to jednak sukienki, czarna, która mogłaby być tą czarną wersją sukienki serialowej, której szukam, oraz biała boho do pląsania po plażach i łąkach. Z wiankiem na głowie, z bosymi stópkami…Na szczęście jest luty, więc zakup jest wykluczony.
W związku z porażką postanawiam przedłużyć odwyk do końca kwietnia. Chociaż ograniczenie zakupów do jednej rzeczy w ciągu ośmiu tygodni to i tak mały powód do radości. A to, że spodnie sprawiają, że moja pupa wygląda na jędrną to już niemały sukces.
// ramoneska New Look, spodnie i T-shirt H&M, kowbojki Zara //