Ostatnio z zadziwiającą częstotliwością pojawiają się w moich zestawach i na tym blogu spodnie. W następnym wpisie ubraniowym, który mam już gotowy, również będą obecne. Wniosek nasuwa się sam i jest przerażający – zaczęły mi się podobać. Podejrzewam, że ta nagła zmiana musi być wywołana przez chorobę wściekłych krów lub jakąś łagodną, ale sporą narośl na mózgu. Ewentualnie można tłumaczyć to faktem, że w tym tygodniu skończyły mi się czarne grube rajstopy, które są zimową bazą do każdego stroju z sukienką. Jest zimno i ciemno i na pewno nie chce mi się schodzić po schodach do pomieszczenia z pralką, więc wolę już nosić spodnie.
Ktokolwiek twierdzi, że spodnie są wygodniejsze niż sukienki, ten albo nie ma pojęcia o czym mówi, albo mama składa mu skarpetki w pary. W moim domu grasuje skarpetowy potwór i nigdy nie jestem pewna czy to co mam na nogach jest od kompletu. Albo raczej zazwyczaj jestem pewna, że nie jest. Przy obecnej temperaturze i szarówce nie ma to jednak znaczenia. Jak widać na załączonych obrazkach znalazłam sobie jamę, w której zamierzam przezimować aż do wiosny i nikt nie musi mnie oglądać.
Dobranoc! :>
// płaszcz Topshop, kowbojki Zara, czapka z second handu, bluzka Primark, spodnie H&M //