Kilka dni temu podjęłam męską decyzję i poszłam do pracy w jeansach. Jak wiecie ich zakup był w moim życiu przełomem, a skoro już się wykosztowałam to trzeba te jeansy nosić. Zrobiłam to z pewną świadomością, że nie pozostaną w biurze niezauważone, bo nawet nowy lakier do paznokci jest zwykle dokładnie omawiany. Nie spodziewałam się jednak aż takiego poruszenia.
Nie zdążyłam jeszcze dojść do biurka, kiedy koleżanka D. krzyczała, że jeansy na horyzoncie, przez co szef musiał porzucić rozmowy z dalekowschodnimi partnerami i zająć się kryzysem na własnym podwórku. Dokładnie omówił kształt spodni i moją 'stylizację’, po czym wyszczególnił zalety mojej sylwetki i zaproponował kilka innych modeli, w których by mnie widział. Każda kolejna osoba była informowana już w drzwiach co mam na sobie, a pod kilku godzinach wiedział też cały magazyn. Pełna powaga i profesjonalizm, ale w sumie można się tego było spodziewać po miejscu, w którym urlop załatwiam ciastem.
W pracy miałam na sobie koszulę, ale w wydaniu weekendowym postanowiłam spróbować połączenia, które do tej pory było dla mnie synonimem beznadziejności – jeansy i bluza. I żyję. Kolejny przełom w życiu dokonany. Niezła ze mnie krejzolka.
PS Odwyk od ubrań trwa, ale nie liczą się w nim rzeczy, które dostanę :> Za bluzę dziękuję domodi.pl.
// bluza Zara , płaszcz H&M, jeansy River Island, torba Topshop, czapka autorstwa Mamy //