Co jakiś czas na maile blogerek/szafiarek spływają kuriozalne propozycje współpracy. Spływały kilka lat temu, spływają obecnie i chociaż chciałabym być w tej kwestii optymistką, to obawiam się, że spływać będą. Wbrew pozorom nie chcę jednak tym razem pisać o marketingowo-pijarowych dziwolągach, bo na ten temat powiedziano już sporo. Chciałabym natomiast rozwinąć temat reakcji na podobne propozycje, które obserwuję w moim wycinku blogosfery.
Od razu stwierdzę, że reakcja niektórych bywa histeryczna. ‘Co oni sobie myślą?!’, ‘ha ha ha ha’, ‘żenada’, ‘już ja tej babce odpiszę tak, że jej w pięty pójdzie’ i tak dalej to naprawdę BARDZO stonowane przykłady. Zdaję sobie sprawę, że mam małe doświadczenie w kwestii reklam i dopiero od kilku miesięcy dostaję częściej jakiekolwiek istotniejsze propozycje reklamowe. Mam jednak 1,5 roku doświadczenia w pracy, która opiera się głównie na kontakcie mailowym. I chociaż notorycznie mieszam coś w fakturach i 2 + 2 równa się dla mnie nawet nie 5, a 13, obsługa klienta jest moją naprawdę mocną stroną. I dyskusje na temat tego, jak ktoś odpyskował czy pojechał po potencjalnym reklamodawcy, a potem się z niego naśmiewa, są dla mnie bardzo rozczarowujące.
Osoby, które do nas piszą są też ludźmi. Czasami chcą zrobić z blogera tanią siłę roboczą, a czasami nie wiedzą po prostu jak się za to zabrać. Zgodzę się, że powinni wiedzieć, ale zdarza się i trudno. Niektórzy mają w poważaniu potrzeby blogera i chcą z niego zrobić swój słup reklamowy za darmo, ale inni, wychodzący z nieatrakcyjną propozycją, potrafią zmienić podejście jeśli się z nimi porozmawia.
Oczywiście blog to nasza przestrzeń, nie firma z szefem, który wścieknie się jeśli stracimy klienta i możemy z naszym blogiem robić co chcemy. Osobiście staram się przenosić standardy z pracy do moich blogowych kontaktów. Bo wolałabym być postrzegana jako ‘ta blogerka, która rzetelnie wyjaśniła czego chce lub czego nie chce po czym dostosowaliśmy ofertę lub zrezygnowaliśmy’ niż ‘ta co odpisała mi tak, że poszło mi w pięty’. Poza tym, nie oszukujmy się, to nie jest tak, że wyrażane przez nas (nawet na prywatnych forach) opinie nie przedostają się na zewnątrz.
Nie miałam okazji być na wielu 'oficjalnych’ blogowych spotkaniach, do tej pory było to w sumie tylko Blog Forum Gdańsk. Nie mam zatem możliwości porównania czy na innych zlotach równie powszechne jest śmianie się z szafiarek. Z tych histerycznych reakcji, między innymi ( ‘sprzedawanie się za jeansy’ to kwestia na osobną dyskusję, poza tym nie do końca zgadzam się z całą krytyką w tej kwestii). Termin szafiarka często stosowany jest jako określenie pejoratywne i to nie dlatego, że inni nie cenią szafiarskiego contentu, tylko dlatego, że postrzegają blogerki jako niezrównoważone. Nie jest to wcale fajne uczucie siedzieć na sali wśród kilkuset innych osób i obrywać w ramach odpowiedzialności zbiorowej. Przynajmniej mnie to nie kręci.