W wpisie o moich noworocznych postanowieniach pisałam, że w tym roku zamierzam przeprowadzić się spod Londynu do samego Londynu. Proces póki co przebiega wolno, ale mam jeszcze ponad dziewięć miesięcy, a skoro w takim czasie można urodzić dziecko, to z pewnością można też przenieść całe swoje życie o trzydzieści mil.
Przeprowadzałam się w życiu sporo. Z Gdańska do Krakowa, z Krakowa do Gdańska, do Rzeszowa, znowu do Gdańska, na studia do Glasgow, w Glasgow z mieszkania do mieszkania (trzy razy), a w końcu do Woking. Udało mi się przesłać w paczce Konia na odległość prawie siedmiuset kilometrów bez uszczerbku na jego zdrowiu, więc posiadam wyższy stopień przeprowadzkowego wtajemniczenia. Nie aż tak wysoki jak Mama, która Konia zawijała, ale i tak się liczy.
Ta przeprowadzka będzie jednak trochę inna. W Glasgow wiadomo gdzie 'się mieszka’. West End to najmodniejsza, najbardziej artystyczna i przy tym najbezpieczniejsza dzielnica, połączenie energii uniwersytetu i stylu życia klasy średniej. Spośród wszystkich moich znajomych mniej niż pięć osób mieszkało gdzie indziej. W Londynie takich West Endów zmieściłoby się natomiast piętnaście, a dzielnice tego samego miasta potrafią różnić się między sobą jak planety w Gwiezdnych Wojnach.
Póki mamy dużo czasu postanowiliśmy z Ellem porządnie się przygotować i zrobić rozeznanie. Jest to też dobry pomysł na spędzenie czasu, często brak mi motywacji na ruszenie się z Woking i wydawanie dziesięciu funtów na bilet, żeby znowu jechać w te same miejsca co zwykle. Z pomocą przyszło narzędzie strony do wynajmowania pokoi Spareroom (wpis nie jest sponsorowany), w którym można zaznaczyć charakterystykę dzielnicy, na jakiej nam zależy, aby otrzymać sugestię jakie miejsca mogą nas interesować. Ell zaznaczył swoje pożądane cechy, ja swoje i kilka dzielnic nam się pokryło. Pierwsza do której się wybraliśmy to Islington.
Gdybym mieszkania miała szukać dzisiaj, całkiem prawdopodobne, że Islington mogłoby być także i ostatnią. Klimatem przypomina chwilami West End w Glasgow, tylko bez wszędobylskich studentów. Są budynki, których nie powstydzono by się w Kensington (które przekracza mój budżet przynajmniej dwukrotnie), a jednocześnie są też wąskie uliczki z vintage butikami i antykami. Dla mnie ważna jest zieleń i malownicza sceneria i tego w Islington nie brakuje, przy czym nie ma tam natłoku turystów. Marynarski płaszcz jest chyba natomiast ludowym strojem mieszkańców dzielnicy, na ulicy mijaliśmy dziesiątki osób w takich płaszczach i czułam się jeszcze bardziej niż zwykle jakbym miała na sobie mundur, ale w pozytywnym sensie. No i oczywiście wielki plus – Islington jest w pierwszej strefie metra.
Na chwilę obecną jestem dzielnicą zauroczona, ale nie będę ukrywać, że jest dodatkowy powód, który nie wynika z tego co widziałam. Swego czasu jedną z moich ulubionych książek było 'Nigdziebądź’ Neila Gaimana. Akcja rozgrywa się w alternatywnej rzeczywistości w londyńskim metrze. Jedną z moich ulubionych postaci (zaraz po panach Croupie i Vandemarze) był natomiast zły anioł Islington, którego imię pochodzi od rejonu Angel w tej dzielnicy. Mieszkanie tu byłoby zatem spełnieniem nastoletnich marzeń.
Mam nadzieję wkrótce kontynuować dzielnicowe wyprawy, z pewnością się nimi z Wami podzielę.
PS Opisałam pokrótce swoje wrażenia po kilku godzinach spaceru. Jeśli się ze mną nie zgadzacie albo macie swoje uwagi to chętnie je poznam i bardzo mi pomogą.
// płaszcz i buty Topshop, kombinezon ASOS, czapka zrobiona przez Mamę //