Chociaż wcześniej na blogu upominałam Disneya, że ma oddać moje baśnie i opisywałam mroczne strony disneyowskich filmów , to nie ukrywam też, że stanowią one kawał mojego życia i po prostu je lubię. Lubienie i krytykowanie nie wykluczają się wzajemnie. Wcześniej czy później musiał zatem powstać ten wpis, ponieważ animacje te w dużej mierze opierają się na piosenkach. I myślę, że prawie każdy ma przynajmniej kilka ulubionych, które zna na pamięć jeszcze z dzieciństwa. Albo wcale nie z dzieciństwa.
Od razu zaznaczę, że lista jest całkowicie subiektywna. Kiedy zabierałam się za pisanie byłam dość mocno pewna utworów, które się na niej znajdą. Zaczęłam słuchać ulubionych piosenek na youtube (wiadomo, research!) i to był błąd. Bo pod koniec jednej youtube polecał mi drugą i po jakimś czasie wiedziałam, że nic nie wiem. Postanowiłam być jednak wierna sobie i poniżej przedstawiam utwory, które sama uważam za absolutnie najlepsze albo najbardziej chwytające (mnie) za serce. Co nie znaczy, że innych nie lubię. Jestem ciekawa Waszych typów i zachęcam do stworzenia własnych list.
1./2. Pierwsze miejsce ex aequo. Inaczej być nie może.
Dzwonnik z Notre Dame jest skonstruowany według recepty Hitchcocka – zaczyna się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie rośnie.
Utwór otwierający film ukazuje mroczny obraz miasta i bezduszne okrucieństwo doprowadzające do bezsensownego rozlewu krwi przy akompaniamencie chóru śpiewającego apokaliptyczny hymn ‘dies irae’ , a także stawia pytania o istotę człowieczeństwa. Wszystko to w filmie, z którego zabawki dodawano potem do zestawów Happy Meal.
Dzwony Notre Dame w wersji polskiej tutaj , a poniżej cała scena otwierająca film po angielsku.
Ale jak wspomniałam napięcie rośnie i w połowie filmu dostajemy
Z Dna Piekieł, piosenkę mocno dla dorosłych, bo wprost opisującą cielesne pożądanie i przedstawiającą niebezpieczny i niewygodny obraz skorumpowanego moralnie kapłana. Zawsze byłam pod wrażeniem fragmentu, w którym łaciński tekst aktu pokuty odmawianego podczas spowiedzi powszechnej przeplatany jest z bluźnierstwami Frollo. Do dzisiaj nie wiem jakim cudem ‘Dzwonnik w Notre Dame’ ujrzał światło dziennie, zwłaszcza jeśli przypomnimy sobie jeszcze tańczącą na rurze Esmeraldę. Ten film rządzi (poza gargulcami, ale nie można mieć wszystkiego).
3. Odkrycia geograficzne i kolonizacja były jednymi z moich ulubionych zagadnień historycznych w czasach podstawówki. Obecnie atrakcyjni żeglarze w mundurach z dawnych epok przemierzający morza i oceany również są mi bardzo bliscy (nigdy nie wybaczyłam Elizabeth, że nie chciała Norringtona w Piratach z Karaibów). Wizyta w National Maritime Museum w Greenwich była jedną wielką ekstazą, szczególnie kiedy w pobliżu były rzeźby przedstawiające zasłużonych oficerów. Nic dziwnego zatem, że kolejnym ulubionym utworem jest hymn na cześć kompanii osadniczej z Pocahontas. Mundurów nie ma, ale jest dumnie, patetycznie i po męsku. Polecam zaraz potem odsłuchać
Jak uparty bębna ton, który tworzy z Virginia Company pewną całość. Pocahontas rewelacyjnie operuje kontrastami.
Virginia Company
Jak uparty bębna ton
4. Jeśli jestem już przy kontrastach, kolejnym utworem z Pocahontas jest
Mój, mój, mój. Zarówno Radcliffe jak i John Smith śpiewają o zamiarze zdobycia skarbu, chociaż mają na myśli diametralnie inne skarby. Utwór zarazem przedstawia uwodzicielską wizję męskości (Smith, mrrrau) oraz przegniłą władzę (Radcliffe), jest jednocześnie romantyczny i zabawny.
5. Wspomniałam o uwodzicielskiej męskości, więc czas na przepiękną klatę zwinnego Li Shanga z Mulan. Ten kawałek brzmi trochę jak
Eye of a Tiger, a z kapitana jest taki kolo, że nawet z kobiety zrobi mężczyznę. Można się tutaj doszukiwać homoerotyzmu jeśli komuś sprawia to przyjemność, ale ja zamiast rozmyślać wolę się pogapić.
6.
Friends on the other side z 'Księżniczki i Żaby’ mogłabym słuchać w przerwie między jazzowymi klasykami, upijając się w zadymionym lokalu. Jest to też odrobina klimatu 'True Blood’ u Disneya.
7. Modlitwa śpiewana przez Esmeraldę zapadła mi w pamięc tak bardzo, że mam ją w głowie za każdym razem kiedy jestem w Katedrze.
8.
Kolorowy Wiatr maglowany był tyle razy, że po latach trąci nieco banałem. Ale
Another Brick in the Wall Pink Floydów też nie mogę już słuchać, co nie znaczy, że nie jest dobre. Na liście musi się zatem znaleźć ten czołowy hipisowski manifest mojego pokolenia. I nie ma, że boli.
9. Wciąż zastanawiam się czy
Hakuna Matata powinna znaleźć się na liście czy nie. Chociaż jako siedmiolatka wydzierałam się z Timonem i Pumbą z magnetofonu jak szalona, teraz właściwie wcale tej piosenki nie lubię, . Poza tym jednym momentem, kiedy na ekranie pojawia się nagle dorosły Simba, śpiewając ‘i już się nie martw aż do końca swych dni’ i odchodzi w dal kręcąc pupką. I naprawdę przestajemy się martwić. Ponieważ w ‘Królu Lwie’ nie ma atrakcyjnych mężczyzn (bo niezręcznie uważać za atrakcyjne zwierzątka), patetyczne utwory typu
Krąg Życia czy to tamto o miłości w jakąśtam noc w moim odczuciu się nie bronią. Za dużo wzruszenia i słodyczy. Luzacki kręcący pupką lew w tym kontekście jakoś bardziej do mnie przemawia.
10. Każdy ma swoją traumatyczną scenę z filmu Disneya, która ociupinkę zniszczyła mu dzieciństwo. Dla jednych jest to śmierć mamy Bambiego, dla innych Mufasy. Kiedy pierwszy raz oglądałam Bambi byłam chyba jeszcze za mała na traumę, kiedy do kin wszedł Król Lew byłam już nieco za duża. Dla mnie najsmutniejsze było uwięzienie mamy Dumbo. Bo wszystkie inne zwierzątka tulą się z mamą, a ta głupawa mała kulka z wybałuszonymi oczami nie może. Smuci mnie to bardziej od śmierci bo to torturowanie psychiczne dziecka.
Poniżej wzruszająca kołysanka, którą mama śpiewa Dumbo, kiedy po kryjomu odwiedza ją w nocy.
Baby Mine
Tyle z mojej strony. Zgadzacie się? Nie zgadzacie? Piszcie.