Podobno spotykanie się z innymi blogerami jest absolutnym faux-pas i znajduje się wysoko na liście rzeczy, których szanującemu się blogerowi nie wolno. Dobrze, że ja nie do końca się szanuję.
Nigdy nie uważałam, że mówienie wszystkiego, co ślina na język (czy ściekając na palce) przyniesie jest jakąś wielką wartością samą w sobie. Proces cywilizacyjny polega między innymi na tym, że dobieramy odpowiednie słowa do odpowiednich okazji (na tym polega między innymi literatura), a w innych okolicznościach decydujemy się milczeć. Chyba nikt nie wątpi w pozytywny wymiar procesu cywilizacyjnego, dzięki któremu możemy wyjść na plażę w bikini i wrócić z niej z nietkniętą cnotą lub który pozwala nam w miarę spokojnie chodzić po ulicy bez obawy, że każdy napotkany przechodzień zechce nas ograbić, zgwałcić i zniszczyć. Proces cywilizacyjny jest dobry, więc się nim cieszmy.
Poza tym każdy może być kontrowersyjny, cwany i dziarski, kiedy jego słowa trafiają do czytelnika, którego nigdy nie spotka. To prawda, nie mówię każdemu znanemu mi blogerowi, że jest do pupy, kiedy napisze słabszy wpis, albo że nowa kiecka znanej i lubianej przeze mnie szafiarki ssie. Tak samo jak nie mówię tego ludziom napotkanym na ulicy. Nie czuję, żeby mnie to ograniczało. Ale jeśli spotka się odpowiednie osoby, to można im mówić takie rzeczy, że włos się jeży na głowie, a filozofowie już nigdy więcej nie będą spać ze strachu, co też mogłoby się im przyśnić. Venila (podobnie jak inni blogerzy i blogerki, których od czasu do czasu widujecie na blogu) na pewno jest taką osobą. Dla niej mogę się nie szanować.
O Pawle już nawet nie wspomnę, sami widzicie jak gangstersko się nie szanujemy na ostatnim zdjęciu.
Photos by Paweł