UFO i rudzielec, niezapomniane połączenie…
Jako dziecko strasznie bałam się kosmitów. Gatunek ludzki ma to do siebie, że lubi się bać, dlatego karmiłam swój strach namiętnym oglądaniem Z Archiwum X, lekturą wszelkich książek o zjawiskach paranormalnych, kolekcjonowaniem magazynu Faktor X i tak dalej. Kiedyś będąc u babci przeczytałam w Wieczorze Wybrzeża wywiad z byłym pilotem czy innym wojskowym, który przekonywał, że na własne oczy widział statki kosmiczne na orbicie i ma na dowód zdjęcia, poza tym jest przekonany, że inwazja wkrótce się rozpocznie. Był wieczór, babcia wyszła na dwór z psem i moment między skończeniem artykułu, a jej powrotem zapamiętam na zawsze jako najdłuższe minuty mojego życia, podczas których trzęsłam się ze strachu leżąc skulona na kanapie.
Strach zaczął mi nieco przechodzić, kiedy mijały kolejne miesiące i lata, a ja wciąż nie zostałam porwana w celu przeprowadzenia na mnie eksperymentów. Poza tym mama powiedziała mi, że kosmici na pewno mnie nie porwą, bo Jezus na to nie pozwoli. Nie wiem jaki był w tym udział Jezusa, niemniej jednak wciąż chodzę po ziemi w jednym kawałku, bez chipa w karku.
Temat przybycia kosmitów jest jednak w dalszym ciągu pasjonujący, jeśli pomyśleć o nim w oderwaniu od hollywoodzkich produkcji , w których cały wszechświat upatrzył sobie Ziemię by ją zniszczyć, ludzi wytrzebić i zjeść i na koniec złośliwie nasikać im do basenów. Bardziej niż Dzień Niepodległości przemawiają do mnie Faceci w Czerni, gdzie kosmici czekają z paszportami w kolejce do odprawy celnej czy sprzedają gazety w kiosku na rogu.
Pozostając w tych klimatach najlepszym filmem o kosmitach, który do tej pory widziałam, jest Dystrykt 9. Pisałam już, że lubię w posiadaniu telewizora to, że trafiam na filmy, po które nigdy bym nie sięgnęła. Po Dystrykt 9 nie sięgnęłabym za skarby świata i byłabym głupia.
Zatem jaki jest prawdopodobny scenariusz w przypadku pojawienia się na naszej planecie kosmitów? Tak jak w przypadku innych mniejszości nie do końca potrafiących walczyć o swoje prawa i odciętych od swojego pierwotnego miejsca zamieszkania, moglibyśmy zamknąć ich w obozach dla uchodźców. Dałoby się zabronić im prawie wszystkiego i wprowadzić przepisy jawnie promujące segregację rasową. A potem chodzić od drzwi do drzwi po nieziemskich slumsach i zbierać podpisy poświadczające akceptację eksmisji do obozu koncentracyjnego. Moglibyśmy też siąść z nimi przy okrągłym stole, podpisać międzyplanetarne pakty o przyjaźni i nieagresji, a potem iść tarzać się razem na łące i wymieniać życiowymi doświadczeniami pijąc galaktyczną lemoniadę. Twórcy filmu są jednak podobnymi do mnie defetystami i nie wierzą w ludzkość jako gatunek, więc możecie domyślić się, którą wersję przedstawiają. Istnieją obawy, że w starciu z nieznanym nie przemieniamy się jako ogół w prezydenta Stanów Zjednoczonych stającego na czele eskadry doborowych pilotów, ale raczej w złośliwe ziemskie biurwy, psychopatycznych i pozbawionych odruchów ludzkich żołnierzy, nielegalnych handlarzy bronią czy międzygatunkowe prostytutki.
Sam film bardzo polecam, bo miło patrzeć, jak przybysze z kosmosu raz jeden trafiają do innego zakątka świata niż USA. Podobały mi się też wstawki stylizowane na film dokumentalny czy program publicystyczny. No i w końcu warty uwagi jest główny bohater, który z odpychającej i wywołującej drwiny biuokratycznej fajtłapy staje się człowiekiem, chociaż tylko w sensie psychologicznym, bo fizycznie jest…no, sami obejrzyjcie.
PS Jeśli myśleliście, że na dzisiaj koniec z Jezusem, to niespodzianka, bo wcale nie. Prawie dziesięć lat temu podczas kazania w jednym z gdańskich kościołów padła niezwykle cenna wskazówka jak należy zachować się w przypadku pojawienia się na naszej planecie obcych. Otóż, jeśli jeszcze nie są chrześcijanami, należy ich ewangelizować.
Teraz wiecie już wszystko, jesteście gotowi na inwazję.