Niedawno na fanpage’u wspomniałam enigmatycznie o zmianach w moim życiu. Ci, którzy oczyma wyobraźni widzieli mnie z ciążowym brzuchem albo w sukni ślubnej muszą jeszcze trochę poczekać (albo dość długo, to przerażające zmiany). Trafili natomiast ci, którzy obstawiali przeprowadzkę. Z powodu pewnych zmian zatrudnienia w moim gospodarstwie domowym jeszcze przed końcem roku nastąpi nasz exodus z Woking i spełni się moje noworoczne postanowienie – przeprowadzka do Londynu.
Z oczywistych względów możecie spodziewać się zatem intensyfikacji wpisów o tym, gdzie mieszkać w Londynie. Od poprzedniego upłynęło zresztą tyle czasu, że aż wstyd.
Najlepiej oczywiście mieszkać w pięknej białej i koszmarnie drogiej kamienicy w Kensington albo Chelsea. Ale przecież gdyby każdy mieszkał w Kensington albo Chelsea to reszcie miasta byłoby smutno. Na to pozwolić nie można! Poza tym ze względu na nową sytuację z zatrudnieniem (niestety nie moim, ale może ktoś z Was zna kogoś, kto ma idealną pracę dla mnie? 😉 mieszkanie musi być położone w odpowiedniej odległości od Shoreditch. Islington w dalszym ciągu wchodzi w grę, wolę się jednak szerzej rozejrzeć póki jeszcze mamy czas.
Nic nie jest położone tak blisko Shoreditch jak samo Shoreditch. W zeszły weekend wyprawiliśmy się zatem na wycieczką krajoznawczą. W większości opisów dzielnicy w internecie można znaleźć stwierdzenia typu 'ukryty klejnot’, 'najbardziej niedoceniana dzielnica’, 'wylęgarnia talentów’ i tak dalej. Setki lat temu dzielnica była oazą arystokracji szukającej odskoczni od dworu, znajdował się tu teatr, gdzie premierę miały między innymi 'Romeo i Julia’ i 'Henryk V’ Shakespeare’a, a później były tu jedne z gorszych slumsów w mieście. Od jakiegoś czasu wskutek gentryfikacji dzielnica zrobiła się modna, artystyczna i mocno hipsterska.
Póki co wszystko brzmi nieźle. I chociaż podoba mi się wyczuwalny kreatywny duch dzielnicy (wszechobecne wysokiej jakości graffiti, między innymi), połączenie starego z nowym widoczne w architekturze oraz mnóstwo trendy knajp na każdym kroku, są i minusy. Shoreditch to trochę betonowa dżungla. Na zdjęciach widać sporo zieleni, ale głównie dlatego, że bardzo intensywnie jej szukałam. W niektórych częściach jest, w większości jednak jej nie ma. Drzewa są mi do szczęścia koniecznie potrzebne, więc byłoby trzeba się mocno przyłożyć do poszukiwań mieszkania. Poza tym mam pewne obiekcje co do bezpieczeństwa dzielnicy.
Na razie mamy czas i szukamy nadal.