Po właśnie zakończonym siedmiodniowym urlopie dochodzę do wniosku,że nigdy nie będzie takiego lata jak to z okresu gimnazjum i liceum. Kiedy ciężko było uwierzyć, że można nie mieć dwumiesięcznych wakacji i że można siedzieć w pracy, kiedy na zewnątrz słońce kwiaty i motyle. Doprawdy, tydzień urlopu to żałosna parodia dawnych chwil. Poniżej krótka lista powodów, dlaczego ‘za moich czasów było lepiej’.
1. Wakacje są długie (oczywista oczywistość), a ponad to wszyscy Twoi ziomale też są w tym czasie na wakacjach. A dorośli nie. Świat/mieszkanie należy do Was. Nie trzeba dużo mówić, bo wiecie(/wiedzieliście), co robić.
2. Ponieważ wakacje są długie, masz dużo czasu do zabicia. Zdarzają się zarówno dni pełne atrakcji, jak i zupełnie leniwe, kiedy siedzisz pół dnia nad książką czy przed telewizorem, z nudów zaczynasz rysować, śpiewać albo piec ciastka, a jeśli i to zawiedzie, to zabierasz psa i wychodzisz z domu poszwędać się tam gdzie na co dzień się nie szwędasz. Wakacyjna nuda zawsze wyzwalała moją kreatywność w wymyślaniu nowych zajęć i bardzo za nią tęsknię.
3. Wakacje są długiei nie musisz martwić się czy dasz radę się odprężyć i zrelaksować, bo na pewno dasz. A właściwie wcale nie musisz się odprężać i relaksować, bo nie jesteś jakimś tam zestresowanym dorosłym, który przejmuje się szefem, rachunkami albo tym czy w danym momencie swojego życia wykorzystuje swój potencjał w najlepszy możliwy sposób i czy aby na pewno lepszy od sposobu sąsiada.
4. Obozy młodzieżowe. Oczywiście mają mnóstwo wad. Najczęściej znajdujesz się w dziwnym i niedrogim hotelu z grupą ludzi, do których w normalnych warunkach nigdy byś się nie przyznał i z którymi dzieli Cię wszystko. Ale co tam, to tylko dwa tygodnie, a wakacje są długie. Godzinami gapisz się więc przez okno w autokarze i nawet nie możesz poczytać, bo robi Ci się niedobrze. Uwielbiałam obozy. I wszystkie zachody słońca obserwowane z tych okropnych autokarów przy akompaniamencie rzewnej muzyki z discmana. I to uczucie, że jest się kól i arty, bo ucieka się od grupy powłóczyć po bocznych uliczkach zamiast słuchać nudnego przewodnika. I nielegalnie spożywany alkohol , który najlepiej smakował na dachu hotelu z widokiem na Olimp. Już nigdy później nie smakował tak dobrze.
W skrócie, podczas obozów byłam okropnie pretensjonalnym pseudoartystowskim dzieciakiem w hipisowskich ciuszkach. Jedne z lepszych momentów w życiu 😉
5. Jeśli pracowaliście, to nie ważne czy był to warzywniak czy luksusowy hotel. Prestiżowe stanowisko się nie liczyło. I tak byliście kól bo zarabialiście kasę, która nie była zależna od rodziców i wzbudzaliście zazdrość niejednego zioma z klasy czy podwórka. I bez wstydu można ją było później wydać na piwo pite w krzakach czy jakąkolwiek inną bzdurę, bo to nie krwawica matki ni ojca, ani nawet nie emerytura babci. Ponieważ wakacje były długie i czasem i tak nie było nic do roboty, zdarzało mi się czasem popracować kilka dni dla kogoś znajomego za tak dziwną zapłatę jak na przykład ręcznie robione i pokryte piórami anielskie skrzydła. Trzeba mieć mało lat i fiubździu w głowie, żeby pracować za skrzydła. I ile w tym pretensjonalności i poezji! Z całą pewnością przyjemniej pracuje się z nudy za skrzydła niż cały miesiąc za pensję, która jest jaka jest.
Jak wspominacie swoje szczeniackie wakacje? A może wciąż jesteście paskudnymi szczęściarzami, którzy tak mają?
PS Za moich czasów nie zwiewało tak kapelusza.
// sukienka i buty Primark, kapelusz ASOS, torebka sh //
Photos by Ell and me