Wiem, wiem, miałam już więcej nie kupować Vogue. Ale jestem blogerką, a blogerzy kłamią. Poza tym w moim codziennym życiu walczę z sobą o chodzenie na siłownię, o to, żeby wolnych chwil nie spędzać tylko i wyłącznie w łóżku z czekoladą i serialem, żeby nie kupować kolejnej sukienki (która co prawda jest łudząco podobna do kupionej ostatnio, ale ma minimalnie inny rękawek, więc jest już zupełnie inna), żeby w pracy nie powiedzieć mojemu 'ulubionemu’ klientowi co o nim myślę. Wewnętrzna walka o prasę nie jest mi w tej chwili potrzebna.
Vogue wyrobił sobie markę Biblii Mody. W Londynie czy Paryżu można go kupić w warzywniaku pomiędzy tanią erotyką, a gazetami dla dzieci, do których dołączane są plastikowe bransoletki, ale wciąż stanowi pewną namiastkę luksusu. Na studiach regularnie żywiłam się mrożoną pizzą, ale na Vogue (i alkohol…) pieniądze zawsze się znalazły. Zupełnie jak Carrie w 'Seksie w Wielkim Mieście’. Co za lifestyle!
Na fali hype’u, że wrześniowy numer jest najważniejszy, zwykle go kupuję. Nawet trochę na niego czekam. Tym razem też czekałam, ale po otworzeniu grubszego niż zwykle numeru zachciało mi się śmiać. Magazyn ma ponad 450 stron, reklamy zajmują ponad 250…Nie licząc reklam przedsięwzięć związanych z samym Vogue typu kurs stylizacji, prenumerata, następny numer i tak dalej. Oczywiście są to ładne i ekskluzywne reklamy ładnych i ekskluzywnych produktów, niemniej jednak jako czytelnik czuję się oszukana. 60% Biblii Mody to materiały sponsorowane, za które płaci nie tylko reklamodawca, ale i ja. Czysty zysk dla wydawcy, ale w dobie internetu to trochę niebezpieczna taktyka. Jeśli chcę obejrzeć reklamy Chanel, Prady i Gucci, mogę z powodzeniem znaleźć je w internecie za darmo. W pozostałych 40% magazynu opiniotwórcze artykuły na temat kolekcji, trendów, projektantów itd nie stanowią niestety większości. Mamy szczęście, jeśli w ogóle się pojawią.
Biblia Mody jest trochę takim perpetuum mobile, napędzającym się własną reputacją. Nie wiem, czy jest to bezpieczna strategia, bo właściwie kto dzisiaj czyta Biblię? W zalewie reklam naprawdę nietrudno zrozumieć, dlaczego mogli wypłynąć charakteryzujący się większą autentycznością blogerzy modowi. Osobiście jestem całkowicie gotowa na nowy i rewolucyjny magazyn, który zdeklasowałby Vogue i zrzucił go z piedestału.
PS Obserwacje dotyczą wydania brytyjskiego. Być może jest dekadenckie niczym brytyjskie społeczeństwo i inne wydania są lepsze? Jeśli macie dostęp, podzielcie się proszę uwagami.