Jestem Europejką z krwi i kości. Nigdy nie mogłabym się wyprowadzić do USA. Seks w Wielkim Mieście był fajny, ale Londyn czy Paryż nie są wcale mniejsze, a seks równie dostępny. W przeciwieństwie do Stanów Zjednoczonych, w Starym Świecie jest też szansa na Seks w Mieście Niezbyt Dużym za to z Wyczesaną Katedrą z Trzynastego Wieku. Wielkie przestrzenie i przemierzanie pustyni w kabriolecie oczywiście mnie pociąga, ale przyzwyczaiłam się, że w jednej chwili mogę robić zakupy w Zaruni czy innym Topshopku w centrum Londynu, a jeśli najdzie mnie kaprys dwie godziny później tarzać się w prehistorii.
Salisbury jest kolejnym po Guildford angielskim miasteczkiem*, które zdecydowanie polecam na odwiedzenie w sobotnie lub niedzielne popołudnie. W wielu zakątkach miasta można poczuć się jak w innej epoce albo jak na planie Downton Abbey. Mnie osobiście fascynuje to jak budynki z zupełnie różnych epok zlewają się w tym mieście w jeden organizm. Wiktoriańska zabudowa przylepiona do średniowiecznej bramy stoi naprzeciw barokowego kolegium. I wszystko to do siebie pasuje.
Jest w Salisbury coś słodkiego i rozczulającego. Może to te zarośnięte małe okienka, a może wielorybki i jelonki na dachach. Jeśli kogoś pociągają wielkie metropolie z neonami, z pewnością to nie miejsce dla niego. Ale jeśli wolicie sklepy z antykami ( jest ich mnóstwo i mają jak na Anglię całkiem przyzwoite ceny) i tajemnicze zaułki, koniecznie musicie tam wpaść. No i jest stąd żabi skok do wspomnianej prehistorii czyli Stonehenge.
*Właściwie to Guildford jest miasteczkiem (town), a Salisbury miastem (city), co jest nieco kuriozalne, ponieważ Guildford ma prawie dwa razy więcej ludności…Logika brytyjskiej nomenklatury przypomina czasem Monty Pythona.
// koszula Primark, kapelusz Topshop, kiziak H&M, buty i spodnie Zara //
Photos by Ell and me