John Duncan 'St Bride’ (1913)
Z okazji Halloween tym razem nie miałam dla Was kostiumów tylko krótką refleksję.
Zazwyczaj w okolicach tego dnia zewsząd lała się krytyka, że takie to „pogańskie”, takie złe, takie niedobre, wow. A już najgorsze w kontraście do Wszystkich Świętych następnego dnia. Hańba. W tym roku jakoś tego nie widzę. Nie wiem do końca czy to kwestia wyciszenia się krytykantów czy intensywności mijającego tygodnia (musiałam bardzo intensywnie żegnać się z pracą, na internet prawie nie było czasu), niemniej jednak fala niezadowolenia do mnie nie dotarła. Generalnie mam uczulenie na określenie zwyczajów 'pogańskimi’ i przeciwstawianie ich chwalebnym chrześcijańskim tradycjom. Niezaprzeczalnie chrześcijaństwo miało kolosalny wpływ na losy świata i jego charakter, ale przez setki i tysiące lat z powodzeniem czerpało garściami z różnorodnych tradycji 'pogańskich’ nie mających zbyt wiele wspólnego z Jezusem z Nazaretu.
Porzucałam frazesami, przejdę zatem do sedna sprawy. Pamiętacie te listy rzeczy zagrażających wierze? Te, które krążyły po internetach jako memy i znajdowały się na nich Gwiezdne Wojny, Harry Potter, wegetarianizm, manga i aikido? Albo księdza Natanka, jego Hello Kitty, pumpy i paznokcie czarne jak piekło? Gwiezdne Wojny przetrwałam. Harry Potter nie zachwiał mą wiarą. Ani manga, ani aikido, ani nawet paznokcie czarne jak piekło nie uwiodły mnie nigdy do końca, tylko troszeczkę. Wiary nie podkopała nawet we mnie nagła śmierć bliskiej osoby czy problemy w rodzinie. Największy kryzys i załamanie wiary czekało mnie na uniwersytecie.
Wiedza to wielki wróg religii. Nie chodzi mi tutaj wcale o opozycję wiara – rozum, bo ta nie była dla mnie nigdy problemem. Styczność z mitologią irlandzką, Cyklem Ulsterskim i Księgą z Gniadej Krówki (Lebor na hUidre) wytarzała mnie mentalnie bardziej niż wszystkie części Harry’ego Pottera razem wzięte. I nie dlatego, że treści tam zawarte były specjalnie 'szatańskie’ i odciągające od chrześcijaństwa. Wręcz przeciwnie. Motywy, które mają wywodzić się z pozostałości wspólnej kultury praindoeuropejskiej są zbyt znajome. A kiedy nagle muskularni bohaterowie znikają za horyzontem i zastępują ich nagle postaci świętych z identycznymi do bohaterów życiorysami, czuję się podobnie jak kiedy odkryłam, że styl Lady Punk to kopie The Police. Dramatu nie ma, ale nigdy nie spojrzysz na nich tak samo.
Z jesiennym świętem śmierci mam mniej więcej tak samo, niezależnie od tego jak je zwać.
Joseph Christian Leyendecker – Cú Chulainn riding his chariot into battle (1911)