Wiecie czego nie lubię?
Papryki, ludzi, którzy nie wierzą w dinozaury i świątecznych odcinków seriali.
Świąteczne odcinki zawsze przebiegają według podobnego scenariusza, niezależnie od tego czy akcja toczy się na Sadybie czy Upper East Endzie. Wokół panuje radosna i rodzinna atmosfera, przystrajana jest choinka, wszystko ma być takie przepiękne i normalne, a tu nagle DRAMAT! Może być to problem finansowy, wypadek, zdrada, zakazana miłość, albo odnaleziony po latach zły bliźniak brata byłej żony wujka Whitney Houston. Dramat może być ukrywany i sekretny albo całkiem jawnie niczym mroczne widmo może przesłaniać wszystkim radość zbliżających się wielkimi krokami Świąt. Ale nie obawiajcie się, bohaterowie stawią czoła problemom i wspólnymi siłami pokonają DRAMAT, aby na koniec grzać się przy cieple domowego ogniska w blasku choinki wychwalając to co w życiu najważniejsze. Lub też dla dobra ogółu dzielny męczennik będzie przeżywał DRAMAT w skrytości ducha, przemierzając melancholijnie ulice przy akompaniamencie smutnej ballady. Ewentualnie Joey wsadzi sobie indyka na głowę. I w końcu, niczym znak od Boga, spadnie śnieg. Nawet jeśli rzecz dzieje się na Hawajach.
Nie znoszę tych odcinków, nie obchodzi mnie jak bohaterowie zachowują się podczas dni ustawowo wolnych od pracy i jakie wewnętrzne przeżycia prowokuje w nich płatek śniegu. Czy nie mogłoby być odcinka prezentującego jak Lubiczowie, Van der Woodsenowie czy inne Ally McBeale reagują na przykład na atak nuklearny? Dżumę? Zombie apokalipsę? No już w najgorszym razie przynajmniej na inwazję obcych.
Chyba czas zabrać się za pisanie listu do Świętego Mikołaja…
Photos by Miss Playground and me