Co jest bastionem PRLu? Urzędy? Związki sportowe? Dziekanaty? Na pewno tak, wszystkie naraz i każde z osobna. Ale rzadko kiedy czułam się tak blisko rzeczywistości, którą znam ze smutnych polskich filmów jak podczas niedzielnego nawiedzenia Portu Lotniczego Gdańsk imienia Lecha Wałęsy. O ironio!
W telegraficznym skrócie – odwołano mój lot. Co się zdarza. Jest zrozumiałe. Można mieć pretensje, ale po co. Tanie linie lotnicze przyzwyczaiły do pewnego modus operandi, który może się podobać albo nie (ze wskazaniem na nie), ale tak jest i już. Jednak działania lotniska to już własna inwencja twórcza i naprawdę podziwiam kierownictwo oraz obsługę za wyrachowanie, okrucieństwo i/lub bezmyślność.
Mogłabym wykazać się zrozumieniem, że na lotnisku pracowała nocna zmiana. Ale nie wykażę się, bo nocna zmiana musi też pracować w szpitalu, elektrowni czy na komisariacie i nikt się tam nad nią nie użala. Jako pasażer mam prawo oczekiwać, że w okolicy bramki będzie chociaż wyświetlony numer lotu i jego port docelowy. Mam prawo oczekiwać, że informacja o opóźnieniu pojawi się zanim samolot zmierzający do Gdańska wyląduje w Bydgoszczy. Albo chociaż wkrótce potem. Zakładałabym, że w mieście, które było jednym z organizatorów Euro 2012 pani oznajmiająca, że dzieje się coś niefajnego powie o tym też po angielsku, a zdezorientowani obcokrajowcy nie będą musieli prosić współpasażerów o tłumaczenie. Oraz że informacja o opóźnieniu będzie nadana przez głośnik, lub chociaż wystarczająco donośnie, by usłyszeli ją wszyscy, a nie tylko pasażerowie lubiący się bawić w CIA.
Chciałabym móc na tym poprzestać, niestety po pokonaniu drogi powrotnej przez odprawę celną i kontrolę bagażu, trafiamy do kolejki do przebookowania biletu. Kolejki na kilkadziesiąt osób. Tutaj też spotkamy się z jedynymi kompetentnymi osobami na lotnisku. Panie w kasie wiedzą co robią, uśmiechają się, nie narzekają, wykonują swoją pracę. Nie mogą niestety sprzedać biletu na lot jakiejkolwiek innej linii bo zrobiły już raport dnia. Gratulacje dla systemu. W kanciapie obok siedzi zaś personel z Kosmosu (nie wiadomo, po co jest) w postaci dziewcząt z twarzami nieskalanymi myślą. Rozdają kartki z informacją co robić w przypadku odwołania, ale nie wszystkim, niezbyt szybko i niezbyt chętnie. Stoję w kolejce prawie godzinę, bo nie wiem, że w przypadku chęci anulowania biletu bez przebookowania wystarczy, że poproszę personel z Kosmosu o skserowanie karty pokładowej. Nie wiedziałam, bo personel z Kosmosu nie chwali się, że ma jakikolwiek obowiązek czy możliwość odciążenia kasjerek. Nie wie też, że dwie panie mogą obsługiwać pasażerów, uwaga bo będzie ostro…NARAZ! Moim ulubionym momentem wieczoru był moment, w którym moja skserowana karta ląduje na stole przed kosmiczną panią, po czym pani zalicza absolutny reset mózgu, przestaje mnie rozpoznawać i zapomina, że czekam aż da mi kartę. Tak, to historia prawdziwa.
Wisienką na torcie jest to, że zmniejszenie frustracji pasażera o jakieś osiemdziesiąt procent kosztowałoby dokładnie zero złotych. Niestety wymagałoby wykazania się czymś niezwykle cennym i drogim, czym personel lotniskowy nie dysponuje – życzliwością i empatią. Jednak na chwilę obecną jeśli wieczorową porą odwołają nam lot na lotnisku w Gdańsku, magle znajdujemy się w samym środku akcji Hydrozagadki.