Jeśli myślicie o wyprawie do Gdańska, to pakujcie się w pociąg/samolot/samochód i jedźcie teraz. Miasta najpiękniej wyglądają pod koniec i na początku roku. Bez turystów, bez tłumów, z ilością przypadkowych przechodniów ograniczoną do minimum. Rodzinny Gdańsk jest w mojej świadomościmroczny i majestatyczny, oczywistym jest zatem, że najpiękniej mu kiedy się ściemnia lub w posępny, zachmurzony dzień. Albo nocą, kiedy światła na Długim Pobrzeżu odbijają się w Motławie. Ale to już zupełnie inna historia…
W ogóle zaczynam preferować jesienno-zimowe urlopy. Moje włosy pod czapką lub kapeluszem wyglądają lepiej, szaliki i płaszcze są romantyczne i fotogeniczne, a masa warstw na człowieku zakrywa mankamenty sylwetki. W takich okolicznościach robi się aż miło na duchu, kiedy wspominam pot spływający z każdego centymetra ciała podczas wakacji na Rodos. I spaloną słońcem twarz, i niemożliwość wykonania normalnego makijażu, i uczulenie na opalanie, i wieczne wciąganie brzucha…Nawet plaża wydaje się bardziej przyjazna w pochmurny dzień.
Nie wierzę w większość przesądów (chociaż do niektórych się stosuję…), ale ten o całym roku będącym takim jak pierwszy stycznia wydaje mi się przyjemny. Mam nadzieję, że jak najczęściej będę mogła pisać o najlepszym czasie do zwiedzania różnorakich miejsc.
Szczęśliwego Nowego Roku. Cmok.