Nienawidzę dzieciaków. Nie znoszę z nimi przebywać, nie chcę mieć z nimi nic wspólnego. Na sam ich widok robi mi się słabo.
Dzieciaki to te osoby, które mentalnie pozostały w przedszkolu. I nie, nie chodzi tutaj o akcje typu jedziemy wózkiem sklepowym przez miasto, albo pokryjemy wszystkie dostępne w okolicy prześcieradła przepięknymi bohomazami wykonanymi techniką na Ludwika czyli płynem do mycia naczyń. A potem obrzucimy cały dom papierem toaletowym i to wszystko będzie na trzeźwo. Nie chodzi o noszenie głupich czapek ze zwierzątkami czy cieszenie gęby do Pokemonów. Te wszystkie rzeczy (i mnóstwo innych) robią głupki, a głupki to jeden z moich ulubionych gatunków człowieka.
Dzieciaki na pytanie 'kto się tym zajmie?’ odwracają głowę. To ten kolega z pracy, który na każdą okazję ma dziesięć wymówek, dlaczego nic nie jest jego winą. To koleżanka, która wykorzysta każde cudze potknięcie, żeby zabłysnąć. Dzieciak odegra się za każdą najmniejszą krzywdę, którą mu wyrządziłeś choćby nieświadomie czy nieumyślnie, tylko po to, żeby Ci pokazać. Pielęgnuje w sobie fochy sięgające okresu niemowlęctwa. Cieszy się z niepowodzeń i ułomności innych i buduje na nich własną wartość.
Paradoksalnie to właśnie one rządzą światem. Ostatnimi czasy ilekroć czytam wiadomości, ich niekwestionowanymi gwiazdami są paskudne, pyskate, sfochowane dzieciaki, którym życie zabrało lizaka.
Pieczołowicie pielęgnuję w sobie głupka i jego głupkowate fantazje. Kiedy tylko czuję, że budzi się we mnie dzieciak, robię wszystko, żeby go zamordować.