Marzyliście kiedyś o byciu sławnym? O blasku fleszy, Waszych twarzach na plakatach, czerwonym dywanie, drogich samochodach, prestiżowych imprezach, luksusowych hotelach i ubraniach od najdroższych projektantów? Pewnie, że marzyliście, chociaż przez krótką chwilę. Nie zliczę, ile koncertów do muzyki Spice Girls miało miejsce na moim dywanie oraz ile pseudointelektualnych i głębokich wywiadów udzieliłam w wyobraźni.
Kilka dni temu po spektaklu teatralnym na kilka minut znalazłam się w okolicy najsławniejszej osoby, jaką do tej pory widziałam na żywo. I wbrew oczekiwaniom nie przeżyłam z miejsca orgazmu, nie doznałam też żadnego oświecenia. Szczerze mówiąc zrobiło mi się go żal.
Bycie rozpoznanym na ulicy przez obcą osobę jest bardzo miłe. Kilka razy w życiu ktoś nieznajomy powiedział, że czyta mojego bloga i za każdym razem była to spora motywacja. Cały sęk w tym, że było to tylko kilka razy i te osoby miały coś konkretnego do powiedzenia. Nie widzę niczego fajnego w rozhisteryzowanych panienkach, proszących o autograf tonem, który przywodzi na myśl ton matki błagającej hitlerowca w obozie, żeby nie zabijał jej dziecka. 'Jude, please, please, Jude, oh my god please, oh my god’. To straszna odmiana ślepego fanatyzmu. Ślepego, bo ten tłum nie chwali swojego idola, nie komplementuje go, nie padają stwierdzenia 'byłeś świetny kiedy wypowiadałeś tę kwestię!’ ani 'w tej scenie, podobnie jak w scenie x w filmie y, pokazałeś wielki kunszt aktorski i doskonale ukazałeś złożoność postaci’. Ten tłum nie jest zainteresowany Tobą jako artystą, tylko Tobą jako sławnym zwierzątkiem z luksusowego zoo. Chcielibyście znaleźć się w takiej sytuacji gdziekolwiek nie pójdziecie? Na wakacjach, po wielu godzinach w pracy, wychodząc na piwo? Ale też kiedy umrze Wam ktoś bliski, kiedy macie rozwolnienie czy, o zgrozo, bad hair day? Moja koleżanka z pracy zapytała, czy nie miałam ochoty się na niego rzucić albo chociaż polizać. Ile pieniędzy warte jest bycie polizanym przez obcą osobę?
Niektóre typy osobowości z pewnością to kręci, inaczej nie byłoby reality show czy seks taśmy Kim Kardashian. Ciężko jednak uwierzyć, żeby wszyscy znani ludzie, a wśród nich są przecież wielcy artyści, mieli podobną Kim 'wrażliwość’…
Jakie wrażenie sprawiał sam aktor? Rozdając autografy zachowywał się trochę jak osłupiały jeleń na drodze. Dość panicznie chwytał za podsuwane mu kartki, a kiedy w którejś chwili nie mógł dojrzeć innych nerwowo się za nimi rozglądał. Nie wyglądał jak hollywoodzkie bożyszcze, ale jak zmęczony facet po ciężkim dniu pracy. Podczas gdy jego koledzy z teatru swobodnie opuszczali budynek, Jude posłusznie rozdawał podpisy, a potem na komendę managerki posłusznie wrócił do środka. Nikt nie powiedział mu, że fajnie zagrał. Za co pluję sobie w brodę, trzeba było się ośmielić, odezwać i powiedzieć coś miłego, zamiast robić zdjęcia jak patafian i tylko się uśmiechnąć, kiedy spojrzał się na mnie podpisując notesik.
Następnym razem będę człowiekiem, nie patafianem.