zdjęcie bbc.co.uk
Mama zapytała mnie dzisiaj czy moja macierzysta uczelnia zrobiła sobie jaja z wyborem Edwarda Snowdena na rektora. Miesiąc temu, kiedy ogłoszono nominacje, komentatorzy na Wyborczej pytali się bardziej dosadnie, czy tych „durnych Szkotów pojebało”. Otóż nie. Ani nie robią sobie jaj, ani ich nie pojebało. Glasgow ma długą tradycję opowiadania się za tym, co uważa za słuszne. I ma to do siebie, że dość wcześnie uznaje za słuszne to, co inni dopiero zaczną za takie uważać.
W 1981 roku miasto przyznało przywilej wolności miejskiej (coś na kształt honorowego obywatelstwa) pewnemu terroryście siedzącemu w więzieniu w dalekim kraju. Zrobiło się bardzo kontrowersyjnie i chwilami nieprzyjemnie. Jednak w ciągu kolejnych lat 2500 innych miast wzięło z Glasgow przykład. Terrorysta nazywał się Mandela.
Uniwersytet sumiennie bierze z ducha miasta przykład. W ciągu ostatnich kilku lat niewoli Mandeli rektorem uczelni była jego żona. Piętnaście lat później został nim inny 'zdrajca’ i 'kryminalista’ Mordechai Vanunu, który w 1986 roku pracując nad izraelskim programem jądrowym ujawnił brytyjskiej prasie jego pilnie strzeżone przed społecznością międzynarodową sekrety. Spędził za to 11 lat w izolatce i do dzisiaj ma zakaz opuszczania Izraela oraz rozmawiania z obcokrajowcami. W międzyczasie został wielokrotnie nominowany do Pokojowej Nagrody Nobla.
Wygrana Snowdena była pewna od momentu ogłoszenia nominacji. Zaznaczmy przy tym, że funkcja rektora na uniwersytetach w Szkocji nie jest tożsama z funkcją rektora na uczelniach polskich. Szkoccy rektorzy nie zarządzają uczelnią, a jedynie reprezentują studentów i mają przedstawiać ich opinie przed uniweryteckim senatem. Niektórzy, jak parlamentarzysta Charles Kennedy, rzeczywiście pojawiają się na uczelnianych posiedzeniach, inni swoją postacią służą studentom do wyrażenia swoich politycznych poglądów. Opinia publiczna jest w kwestii Snowdena podzielona, ale jako, że nie uważam się za specjalnego eksperta w temacie, jestem gotowa zaufać ukochanemu miastu i alma mater. Mają w końcu niezłe doświadczenie.
Glasgow wraz ze swoim uniwersytetem są ewidentnie Gryffindorem. Wspierają uciśnionych, a studenci w słusznej sprawie ukradną sobie na przykład Kamień Przeznaczenia (true story!) albo zostają aresztowani za zamieszki w celu ochrony ulubionego budynku. Glasgow czasem jedzie po bandzie, czasem kogoś obrazi, czasem nawet przesadzi, ale robi to w dobrej wierze i nie można odmówić mu szlachetności. Kto nie chciałby być w Gryffindorze? (No dobra, ja identyfikuję się ze Slytherinem, ale dla dobra argumentu uznajmy, że wcale nie.)