Poprzedni wpis kosmetyczny cieszył się całkiem sporym powodzeniem, dlatego przygotowałam dla Was kolejną odsłonę moich ulubionych kosmetyków. 100% zadowolenia, 0% sponsorowania.
1.Korektor dziecka z Dworca Zoo i pędzel dobra – Benefit
Cienie pod oczami są moim utrapieniem od wielu lat. Istnieją nawet zdjęcia z przedszkola, na których mam sweterek w paski, olbrzymią czerwoną kokardę na głowie, a pod oczami ciemne podkówki, którzych nie powstydziłaby się nadużywająca heroiny kierowniczka domu publicznego. Albo Courtney Love. Wyglądałam jak dziewczyna przedszkolnego dilera.
Nie stwierdzę, że dzięki Fake Up z oferty Benefit problem zupełnie zniknął i wyglądam pięć lat młodziej, ale jest to póki co najlepszy korektor pod oczy, który miałam. Wygląda naturalnie, pokrywa cienie całkiem dobrze, a przy tym, co najważniejsze, nie roluje się i nie zbiera w załamaniach skóry. Kiedy raz zapomniałam go użyć, przestraszyłam się swojego odbicia w lustrze w pracy, więc chyba działa.
Jeśli chodzi o pędzel do podkładu, to dobra opcja dla osób, które jak ja nie interesują się specjalnie makijażem, a chcą mieć gwarancję dobrej jakości. Z pewnością można znaleźć równie dobre (a może i lepsze) i tańsze pędzle jeśli poszpera się trochę w internecie. Mnie to nudzi, wolę szperać w poszukiwaniu słitaśnych obrazków z dinozaurami. Odkąd jednak mam ten pędzel, robienie porannego makijażu jest o wiele szybsze i o wiele przyjemniejsze, niż kiedy używałam palców czy gąbeczek.
2.Najpyszniejszy peeling świata – Organique
Jeśli jesteście osobami, które jak ja mają tendencje do smakowania kosmetyków, które pachną wyjątkowo pysznie, to nie polecam tego peelingu. Teraz pod prysznicem muszę walczyć z sobą, żeby zamiast na ciele nie skończył w buzi. Pachnie natomiast przecudnie, ciężko i korzennie, a przy okazji przyjemnie nawilża. Po użyciu czuję się jak indyjska królowa. Niestety ponad połowa opakowania została już zużyta i nie wiem jak zniosę psychicznie chwilowe nawet rozstanie z tym produktem. Jestem pełna obaw.
3.Syrenie włosy w sprayu – Toni&Guy
Ta sól morska to ciekawy produkt, bo stosunkowo sporo osób ma na jego temat negatywną opinię (spójrzcie na wizaż.pl). Dla mnie to jednak najlepszy produkt do stylizacji, jakie kiedykolwiek miałam. Używam go praktycznie codziennie do spółki z dodającym objętości suchym szamponem Batiste XXL i w kilka minut mam boho fale, którze trzymają się praktycznie cały dzień. Pamiętam jednak, że przy pierwszym zastosowaniu nie byłam zadowolona, więc może przyczyną negatywnych opinii jest po prostu nieumiejętne użycie. Sama pryskam go ze znacznej odległości i w niezbyt wielkiem ilości, po czym ugniatam włosy palcami. To świetna alternatywa, kiedy ma się ochotę na loki, ale jest się zbyt leniwym, żeby użyć lokówki. Czyli w moim przypadku praktycznie zawsze.
Używacie tych produktów? Odkryłyście ostatnio coś wartego uwagi? Piszcie!