Jeśli pewnego dnia obudzisz się w Londynie i stwierdzisz, że towarzyszy Ci w życiu jakaś taka pustka, śmigaj na Columbia Road. Prawdopodobnie brakuje Ci kwiatów.
Targ kwiatowy odbywa się w każdą niedzielę i jest na nim tłoczno niczym w soboty w Primarku na Oxford Street. Najlepiej wybrać się tam mniej więcej na godzinę przed zamknięciem, atmosfera staje się wtedy gorąca, ceny roślin lecą na łeb na szyję, sprzedawcy z każdej strony nawołują klientów, starają się ich zwabić ofertami, kwiat ściele się gęsto. Za dwadzieścia funtów udało mi się nabyć dwie doniczki anturium, orchideę, bliżej nieokreślony aczkolwiek okazały krzak (podczas sprzątania zgubiła mi się plakietka, jak to podczas sprzątania bywa), coś co udaje bonsai i krzaczek pomidora (niestety nie przeżył mojej opieki). Domyślam się, że w Polsce za podobne zakupy zapłaciłabym dużo mniej, ale na tutejsze warunki czuję się jakbym złapała Pana Boga za nogi. Im dłużej patrzę na zdjęcia tym bardziej korci mnie, żeby wrócić po cięte kwiaty i ozdobić nimi dom jakbym właśnie wróciła ze szpitala po dziesięciu latach w śpiączce.
Targ miał swoje początki w epoce wiktoriańskiej i mam wrażenie, że dużo z tego wiktoriańskiego charakteru przetrwało do dziś. Gdyby sprzedawców nieco przebrać stanowiliby idealne tło do jakiejś kolejnej adaptacji powieści Dickensa, nie potrzebowaliby nawet dodatkowej charakteryzacji. Z drugiej strony to miejsce jak na Londyn bardzo demokratyczne, bo kwiateczki zwabiają zarówno hipsterów z Shoreditch jak i młode małżeństwa z dziećmi, starsze panie, pieski w sweterkach, londyńskie fashionistki, eleganckie pary w średnim wieku czy studentów. Ba, nawet blogerki z Polski! Jeśli zatem tłoczenie się po kwiaty niczym w peerelowskiej kolejce za mięsem wydaje się Wam atrakcyjnym sposobem na spędzenie niedzielnego popołudnia, to miejsce idealnie dla Was. Tylko uprzedzam, kwiaty oszałamiają, na miejscu będziecie chcieli mieć je wszystkie, niczym pokémony.
Więcej informacji : http://www.columbiaroad.info/