Znacie to uczucie, kiedy w wakacje budzi Was rano słońce, zjadacie śniadanie oglądając po raz pięćdziesiąty powtórkę serialu z lat siedemdziesiątych i nie macie kompletnie żadnych planów na cały dzień? Żeby nie umrzeć z nudów bierzecie psa na czterogodzinny spacer albo wsiadacie w pierwszy napotkany autobus i sprawdzacie jaką ma trasę. Wybieracie się do tego parku, do którego nigdy nie chodzicie czy na stary cmentarz, którego nigdy nie odwiedzacie. A jeśli nie chce się Wam ruszać z domu, spędzacie cały dzień w łóżku czy na fotelu z książką, pochłaniając kilkadziesiąt, kilkaset stron. Albo pisząc kilkadziesiąt stron swojej słabej powieści fantasy. I nie macie poczucia, że może coś Was omija, że jeśli nie zrobicie dzisiaj czegoś super wyjątkowego, to następna okazja nadarzy się może za tydzień. A że to co robicie jest bezsensowne i brak z tego pożytku? No to co, przecież są wakacje.
Strasznie tęsknię za tym uczuciem.
Niektóre z takich momentów mijają bez echa, inne bezsensowne leniwe wyprawy, zabawy z psem czy serialowe maratony w łóżku pozostają w pamięci na zawsze. Nie są to niestety momenty dane osobie, która pracuje na etacie. Każdy z dwudziestu pięciu dni urlopu jest na wagę złota. Czy aby wziąć wolne na swoje urodziny? A może lepiej na Święta? W którym momencie najlepiej zaplanować wakacje? Czy aby będą wystarczająco ekscytujące? Czy warto na nie poświęcić wolne dni?
Brakuje mi nudy. Przydałoby się też napisać moją słabą powieść fantasy od nowa. Muszę chyba zostać freelancerem albo iść na urlop macierzyński.