Z urlopem jest ten problem, że bardzo komplikuje życie. Codzienna rutyna, do której można było przywyknąć, zostaje nagle zakłócona przez coś miłego i fajnego. Powrót jest bolesny, po powrocie czeka zasłużona kara i żal za grzechy. Przede wszystkim za grzech przerwania rutyny.
Mam ostatnio kłopot z wyborem wakacji, ponieważ znakomita większość opcji zakłada, że siedzenie na plaży i sączenie drinka z palemką prowadzi do nirwany. Sęk w tym, że plaża i drink łączą się z czasem na myślenie, na które nie mogę sobie pozwolić. Weltschmerz przy trzydziestu stopniach Celsjusza znosi się o wiele ciężej niż w deszczu i mrozie. Potrzebuję wakacji, podczas których będę mogła skupić się na czymś poza sobą.
Czy przemawia przeze mnie depresja? Bardzo prawdopodobne. Pamiętam jednak jak ostatnim razem sięgnęłam samego dna desperacji i wzięłam się za bary z Mrocznym Pasażerem. W wyniku czego dokonałam niemożliwego i zmieniłam swoje życie o 180 stopni.
Wierzę, że o to chodzi i że dam radę. A we Wrocławiu pięknie świeci słońce.