Kilka dni temu po raz kolejny oglądałam Troję Wolfganga Petersena. Jako tło do gry w Scrabble czy przeglądania internetu, bo przecież widziałam Troję już z milion razy. Jest tam scena, w której Achilles pyta matki czy powinien wyruszać na wojnę. W odpowiedzi słyszy, że jeśli zostanie, czeka go spokojne życie wśród kochającej rodziny i dzieci, które będą o nim pamiętać, tak jak i dzieci jego dzieci. Ale gdy one umrą, słuch po jego imieniu zaginie. Jeśli wyruszy na wojnę, polegnie i nie zazna sielskiego szczęścia, ale jego imię przetrwa na wieki. Ze szkoły wiemy, jak toczy się dalej ta opowieść.
Albert Camus stwierdził, że szkoła przygotowuje dzieci do życia w świecie, który nie istnieje. Myślę, że nie do końca miał rację. Szkoła uczy dokładnie jakim warto być i co robić ze swoim życiem, ale zaraz potem pokazuje, że wszystkie wartości, które Ci wtłacza, są nic nie warte. Stawia na piedestale antycznych herosów i romantycznych bohaterów, a potem każe Ci się porządnie zachowywać, nie wychylać zanadto, bo będziesz mieć obniżone sprawowanie, nie mówić za głośno, chodzić grzecznie na religię niezależnie od tego, w co wierzysz, mieć swoje zdanie, ale nie spoza klucza odpowiedzi, przynosić kapcie na zmianę i być ogólnie pilnym, karnym i porządnym.
W porządku, tysiąclecia później wyznajemy inne wartości niż napakowany Achilles. Uważamy wojnę za najwyższe zło, a proste szczęście za przynajmniej tak samo wartościowe jak sławę. Może słusznie, może nie, ot, to nasz proces cywilizacyjny. Ale Iliada wciąż ma do przekazania cenną lekcję. Zgoda, nie dotyczy ona ciągania zwłok księcia dookoła murów miejskich. Przyznaj, to trochę obleśne. Gloryfikuje za to głupie pomysły. Te głupie pomysły, z powodu których inni będą się pukać w czoło, albo obniżać Ci sprawowanie. Czujesz, że musisz wyruszyć na idiotyczną wojnę, choćbyś miał zginąć? Staniesz naprzeciwko najlepszego wojownika świata, bo czujesz, że tak trzeba, chociaż raczej skończysz marnie? Kradniesz piękną Helenę, chociaż możesz mieć każdą inną laskę? To wyruszaj, stawaj, kradnij. Zaufaj sobie i swojej intuicji.
Twoją wojną mogą być wymarzone studia, pasja, przeprowadzka do miasta czy krajów ze snów czy cokolwiek innego. Możesz walczyć o coś wielkiego lub o coś zupełnie małego. Grunt, że to dla Ciebie ważne.
Ja wiedziałam, że chcę wyjechać do Szkocji, bo inaczej zwariuję. Trochę z zazdrości o sąsiada, trochę z miłości do faceta, trochę dlatego, że angielski zawsze był jednym z moich ulubionych przedmiotów, a budynek uniwersytetu przewyższał urodą wszystkie uniwersytety, które w tamtym czasie znałam. Bywało ciężko, nasłuchałam się, że rozdziobią mnie kruki i wrony, z biedy zostanę prostytutką, a facet na pewno rzuci. Czasem nowa sukienka wiązała się z jedzeniem frytek z keczupem przez tydzień, na szczęście piwo w barze studenckim kosztowało mniej niż frytki. I żyję.
Popełniaj głupie decyzje, jeśli w nie wierzysz. Bądź Achillesem, Hektorem, Parysem, a nie pokornym wieśniakiem, którego wyprowadzają z miasta chyłkiem. A jeśli już trzeba uciekać z miasta, to Ty wskazuj, którędy uciekać. Najwyżej Ci się nie uda. Lepiej żałować tego, co się zrobiło, niż zawsze zastanawiać się, co by było gdyby.
I takich lekcji wypatruj w szkole i ich słuchaj uważnie. Powodzenia.