Jeśli nie uprawiasz zawodu, który dobrze wygląda na okładce tabloidu lub chociaż dziennika, możesz mieć poczucie winy spełniając się w tym co robisz. Przynajmniej ja miewam. Bo przecież mogłabym być aktorką albo prezydentem, a jestem sprzedawcą.
Kim chcą być dzieci? Policjantami, strażakami, sportowcami, astronautami, aktorami, modelami i tak dalej. Sama pod wpływem książek, kina i telewizji chciałam być paleontologiem, rycerzem Jedi, agentem FBI, komandorem na łodzi podwodnej i członkinią Spice Girls. Adrenalina i ekscytacja. Bling bling i glamour. Na pewno nie żadne biura, prezentacje, zebrania działów. Jako, że nigdy nie zrobiłam niczego, co jakkolwiek zbliżyłoby mnie do tych zawodów, pomyślałam sobie, że zostanę pisarką lub filmowcem. Porzuciłam moją nieukończoną powieść ponad dziesięć lat temu i już w połowie studiów stwierdziłam, że nie chcę aż tak być filmowcem, żeby poświęcać temu życie i przez lata zarabiać marnie (chociaż głównie szkoda mi było rezygnować z czasu spędzanego na kanapie). Po tym jak dostałam się na doktorat, ale nie dostałam stypendium na czesne, moje kolejne marzenie, to o wykładaniu historii, legło w gruzach.
I co stało się dalej? Któregoś dnia siadłam i zastanawiałam się kim tak naprawdę chcę być. W międzyczasie zaczęłam oglądać nieco inne filmy i seriale. I nagle, eureka.
– Do diaska! – krzyknęłam (tak naprawdę krzyknęłam inaczej, ale zachowajmy decorum).- Chcę być Donem Draperem.
Od tamtego dnia minęło sporo czasu i zebrałam trochę mniej lub bardziej przyjemnych doświadczeń. Aż któregoś dnia podczas oglądania Mad Men padła nazwa marki, która jest moim klientem. Nie robię dokładnie tego samego co Sterling Cooper Draper Pryce, ale branża podobna. Cóż, Draperowi się z nimi nie udało. Dzielimy natomiast trzech innych klientów.
Dzisiaj po godzinie siedemnastej zamknęłam największą sprzedaż w historii działu. Po godzinie siedemnastej. W piątek. To wspaniałe uczucie usłyszeć TAK na koniec długiego procesu przekonywania drugiego człowieka, żeby wydał wiele, wiele tysięcy funtów. Bardzo ekscytujące. Chwilę potem świętuję to ze współpracownikami kieliszkiem szampana. Jestem zmęczona, mam zamiar za moment zbierać się do domu. I wtedy do lokalu wchodzi nasz klient. Przedstawiciel jednej z najbardziej znanych marek świata. Na pewno kupujesz ich produkty. Jest po szóstej w piątek, a ja wiem, że muszę chociaż chwilę z nim porozmawiać. Dom mam zaraz za rogiem, tak blisko, a zarazem tak daleko, bo klient tarasuje drogę. W końcu podchodzę, w płaszczu i z torebką pod pachą. Objęcie, buziak w policzek, mówię, że właściwie już idę, ale co tam u niego. Popijając piwo odpowiada, że w przyszłym tygodniu podpisują budżet i będzie miał dobre wieści. Istotna informacja zdobyta w pubie w piątek wieczorem. Czuję się jak Don Draper.
Jak się temu przyjrzeć, to jest całkiem sporo filmów i seriali o ludziach, którzy spełniają się w codziennej ekscytacji niekoniecznie związanej z bieganiem z bronią w ręku czy staniem na scenie przed tysiącami ludzi. W takich nudnych zawodach, o których nie marzy żadne dziecko. Czekając na kolejne odcinki Mad Men oglądam boskiego Lee Pace’a w Halt and Catch Fire.
A ta powieść i doktorat…Powiedzmy, że zbieram doświadczenia życiowe, a opłata za czesne przestaje wydawać się kosmiczną.
Pracuję w sprzedaży reklam w wydawnictwie branżowym. I już się nie wstydzę. Jest mi z tym dobrze.