Najlepsze pomysły na teksty przychodzą mi do głowy kolejno:
– pod prysznicem, zwłaszcza jeśli zaspałam
– podczas szkolenia lub spotkania z klientem (w moim służbowym notesie wśród notatek ze spotkania z producentem czekolady czy wina widnieją zapisy typu „jak być wartościowym człowiekiem” albo…”seks, tożsamość i zakupy”)
– na zakupach, pomiędzy półką z brokułami i skrzynkami ziemniaków
– na pięć minut przed zaśnięciem, gdy każda zmiana pozycji kwitowana jest groźnym „co się tak kręcisz”
– podczas cotygodniowego spotkania strategicznego działu, dokładnie w momencie kiedy szef pyta mnie o prognozę sprzedaży, której nie pamiętam, bo co tam jakaś prognoza, gdy ja mam w głowie epopeje
– w metrze
– między 10.28 a 11.13, kiedy szef wpatruje się w mój ekran
– w taksówce w drodze do domu
Wszystkie pomysły ulatują z mej głowy ku wielkiemu cmentarzysku idei dokładnie w momencie, gdy otwieram edytor tekstu. A jeśli zacznę spisywać błyskotliwe myśli na papierze i powstanie z tego kilka akapitów, mogę być na sto procent pewna, że ten tekst nigdy nie zostanie opublikowany. Mam notatniki pełne takich zombie.
Kiedyś napisałam trzy teksty w pociągu, jadąc w delegację. To była energia, aż się iskrzyło. Dzisiaj postanowiłam powtórzyć ten sukces. Przede mną elegancko przygotowany laptop i butelka z wodą, aby nawadniać parujący od pracy mózg, siadłam nawet obok kontaktu, żyć nie umierać. To nie może się nie udać.
Pociąg się zepsuł.