Podejrzewam, że źródłem wszelkich moich nieszczęść domowych są znamienne słowa mojego dziadka, który stwierdził, że nigdy nie znajdę męża, jeśli nie nauczę się porządnie gotować i sprzątać. W tamtym czasie ostatnim, na czym mogło mi zależeć był mąż. Kochałam swój studencki styl życia i grzeszny związek na odległość, oglądałam po nocach „Seks w Wielkim Mieście” i wolałam kupić Vogue albo sukienkę w Primarku zamiast obiadu. Małżeństwo wydawało mi się niedorzecznym pomysłem, a dziadkowi powiedziałam, że nie potrzebuję męża, któremu zależy na gotowaniu i sprzątaniu. SO Carrie Bradshaw, no nie?
Gdyby dziadek nie powiedział wtedy, że czegoś nie zrobię, dzisiaj mogłabym być Perfekcyjną Panią Domu. A tak, z wrodzonej przekory, jestem kolejną Chujową.
Ogólnie moje podejście do sfery domowej najlepiej określa fragment hobbickiej pieśni. „Dom jest za nami, świat przed nami”. Kto by siedział w domu i sprzątał, skoro CAŁY ŚWIAT czeka? Kazać mu czekać byłoby przynajmniej niegrzecznym.
To nie jest tak, że nie lubię niczego w domu robić. Lubię robić herbatę. Chociaż nie, jednak wolę ją pić. To nie jest też tak, że poniższych czynności nie wykonuję. Przyznam, że staram się ich unikać jak tylko mogę, ale czasem jednak się nie da.
A te czynności są najgorsze ze wszystkich (przede wszystkim dlatego, że składają się na niemalże ogół sprzątania):
1. Mycie wanny
Z łazienką mam bardzo skomplikowaną relację. Jest to moje absolutnie ukochane pomieszczenie. Smutno mi, idę pod prysznic. Zimno mi, idę pod prysznic. Nie mam pomysłu na wpis, idę pod prysznic. Mogłabym spędzić połowę życia pod strumieniem wody.
Czy łazienka odwzajemnia uczucie? A gdzie tam. Nad myciem wanny potrafię spędzić jakieś 40 minut. Mniej więcej tyle, co odcinek House of Cards. Przez ten czas Frank Underwood zdążyłby dokonać przewrotu w Białym Domu, a ja szoruję zacieki. Czy to jest sprawiedliwe?
2. Wieszanie prania
Samo wstawianie prania jest przyjemne. Czuję, że oto życie zatacza koło, moja ulubiona bluzka, ta co w niej wyglądam chudo, wkrótce będzie świeża i pachnąca i będziemy już zawsze razem, aż do następnego prania. Rozwieszanie mogę porównać jedynie do przytulania stada mokrych szczurów.
3. Rozładowywanie zmywarki
Jeśli ubrania są ekscytujące i z częścią z nich czuję jakąś więź emocjonalną, która czyni pranie nieco mniej przykrą czynnością, tak ciężko mi coś czuć do talerza. Ale przynajmniej mokry talerz przypomina najbardziej mokry talerz, a nie szczura.
4. Pranie ręczne
Ha, ha, ha. Mam Cię! Taki żarcik. Oczywiście nie piorę ręcznie.
5. Zmienianie pościeli
Odwieczny dylemat: co jest przyjemniejsze? Czy położenie się w świeżutkiej pościeli czy siedzenie na kanapie z serialem/książką/czasopismem i myślenie o wszystkim tylko nie o pościeli? Poszukiwania odpowiedzi na podobne pytania leżą u podstaw filozofii.
6. Odkurzanie
Nawet nie chce mi się tego opisywać. Odkurzanie ssie. A jeszcze gorzej jak nie ssie, bo wtedy nie wciągają się paprochy z podłogi.
7. Mycie podłogi
Mycie podłogi jest brzydszą starszą siostrą odkurzania.
8. Podlewanie kwiatów
Uwielbiam kupować kwiaty doniczkowe. Kocham wydawać na nie pieniądze. Patrzeć na nie, jak pięknie dekorują parapety. W którymś momencie coś zaczyna się jednak psuć. Ja je podlewam, a one nie zachowują się jakby były podlewane i szczęśliwe. Podlewam je dalej, a one wciąż swoje. Daję im pyszniutkiej kwiatowej karmy, a te skurczybyki mają focha. W końcu ze zgryzoty zapominam ich podlewać i jakiś czas później urządzam im pogrzeb.
Niekończąca się historia.
9. Gotowanie
Pewnej wiekopomnej nocy, podczas imprezy w akademiku, mój kolega Phil stanął nad paczką przeterminowanego świeżego makaronu i z powagą godną antycznego mędrca wygłosił znamiennie zdanie:
Food is an art, not a science.
Po czym usmażył go na patelni i skonsumował.
Wychodzę z tego samego założenia co Phil. Przy czym nie można przecież spędzać całego życia w Luwrze. Na szczęście Bóg dał nam mrożoną pizzę i jedzenie na wynos. Na Marghericie Dr Oetkera i sushi można żyć zaskakująco długo. Niespecjalnie mi się nudzą. Kiedy już gotuję, gotuję dla zachowania jakichś pozorów przyzwoitości, nie dlatego, że mi się znudziły. No, chyba, że akurat jestem na diecie.
10. Parowanie skarpetek
Porzućcie wszelką nadzieję wy, którzy tu wchodzicie. Dante wymyślając te słowa na pewno siedział nad stosem czarnych skarpetek. To najokrutniejsza wariacja puzzli. Możesz całe życie kupować ten sam jeden fason skarpet, a po wypraniu i tak ujrzysz 256 odcieni czerni i okaże się, że skarpetki są jak płatki śniegu. Nie istnieją dwie takie same.
Przełomowym momentem w dziejach ludzkości będzie odkrycie tego potwora, który siedzi w pralce i zjada po jednej skarpetce z każdej pary, by w ich miejsce podrzucić inne.
Czasami młodsze Czytelniczki piszą mi tu i ówdzie, że jak dorosną chcą być takie jak ja, albo że moja postać dodaje im otuchy, bo jest dla nich nadzieja, że wyjdą na ludzi. Pozwolę sobie zburzyć ten pieczołowicie budowany wizerunek. Jeśli moja osoba dodaje komuś nadziei, że wyjdzie na ludzi, to obawiam się, że tak naprawdę nie ma na to szansy…Kiedy byłam młodsza marzyłam, że będę jak niektóre koleżanki relaksować się i odstresowywać sprzątając. Niestety z wiekiem dochodzi do nas, jak niedorzeczne bywają marzenia.
|zdjęcia: Olivia Vitazkova|