Przeglądam sobie co jakiś czas stare wpisy na blogu. Czasem inspiruje to do napisania czegoś nowego, czasem zauważam, że jakiś tekst wart jest przypomnienia, często po prostu śmieję się z samej siebie. Im dalej w archiwum tym ostatnia opcja występuje częściej.
Tak sobie zatem wchodzę, tak sobie czytam, klikam w tekst sprzed dwóch lat i nagle przypomniało mi się, że mam duży nos.
Jak to możliwe? Czyżbym nie miała w domu lustra? Czy wzrok mi się pogorszył? Nie i nie. Nos mam ten sam, widzę go codziennie i pamiętam mniej więcej jak wygląda z każdej strony. Tyle tylko, że od dawna mnie to nie obchodzi. Bynajmniej nie jest to zwycięstwo samoakceptacji. Po prostu od momentu w życiu, w którym napisałam tekst o nosie, przeszłam już przez dziesiątki innych obsesji.
Grube łydki.
Duży brzuch.
Brak talii.
Nieładne paznokcie.
Zmarszczka mimiczna.
Brzydka cera.
Cienie pod oczami.
Słabe włosy.
Aktualnie przeżywam trzy ostatnie punkty i nie ma dnia, kiedy nie myślałabym czy pozostawić włosy takiej długości jak teraz przynajmniej do ślubu czy może iść do fryzjera i ciąć, ciąć, ciąć. Podczas lunchu znad miski z jagnięciną łypałam ukradkiem na dziewczynę siedzącą przy sąsiednim stoliku. Miała idealną cerę i mocne włosy. Na dodatek dopiero czekała na jedzenie, moja jagnięcina już się kończyła. Życie jest takie niesprawiedliwe.
Swoją drogą, mój mózg jest taki sprytny, że do wszelkich porównań zawsze znajdzie w tłumie jakąś absolutną piękność. Niezwykłe zjawisko, modelkę czy inny ideał. Zawsze.
W porównaniu z kompleksami z przeszłości i tak nie mam co narzekać, bo po wyjściu z lokalu nie myślę o tej dziewczynie i nie skręca mnie z zazdrości. Mam tyle innych rzeczy do zrobienia, że myśli o włosach wciskają się w szczeliny pomiędzy innymi myślami. Ale w te same szczeliny mogłyby się wcisnąć myśli o nowych tekstach, na przykład. Albo pomysły na przygody. Albo rozważania o sensie życia.
Mam wrażenie, że wyszukiwanie niedoskonałości i powodów do kompleksów jest tak samo częścią tworzenia w swojej głowie historii tożsamości jak kupowanie nowych ubrań i stosunek do przedmiotów materialnych (pisałam na ten temat tutaj i tutaj). Nigdy nie nastąpi taki moment, w którym będzie się miało wystarczająco dużo ubrań, bo w końcu zmieni się gust, styl czy moda. Niektórzy oczywiście nie mają problemu z ubraniami, ale każdy ma jakąś swoją obsesję, czy to przestawianie mebli, grzebanie przy samochodzie czy cokolwiek innego. Przyznaję, że lubię kupować ubrania, ale jeśli ostatnimi czasy udaje mi się ograniczać zakupy i kierować się jakością czy w końcu inspirować modnym minimalizmem (co prawda te inspiracja są też minimalne…) to nie ma powodu, żeby tych samych mechanizmów nie aplikować do obsesji szukania kompleksów.
Najlepszą puentą niech będzie to, że kiedy kliknęłam na youtube na filmik o mezoterapii, o której Czytelniczka wspomniała na moim fanpage’u, włączyła się reklamówka brytyjskiej armii, w której żołnierze pomagają ofiarom kataklizmów w Azji. Tak, to propagandówka, niemniej jednak jeśli nie jest się zawodową makijażystką to warto jak najczęściej zajmować się czymś innym niż martwienie się co zrobić z tymi cieniami. Istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że przyniesie to lepsze efekty.
| zdjęcie: Katarzyna Terek |