Ponieważ rzeczywistość bez Boga wydaje mi się smutną i wolę opierać się tej wizji, mimo wielu momentów zwątpienia, chcę wziąć ślub kościelny. Wiąże się z nim sporo formalności i obowiązków, między innymi konieczność uczestniczenia w kursie narzeczeńskim.
Mam zbrodnicze podejście do religii. Generalnie interesuje mnie moje sumienie i relacja ze światem, to jak zachowuję się wobec drugiego człowieka i jak czuję się sama ze sobą. Przy tym wszystkim uważam Biblię za momentami bardzo inspirującą, a jako całość bardzo interesującą zarówno w wymiarze duchowym i jak i historycznym. Sama wiara jest dla mnie polem do rozważań, przemyśleń i poszukiwania siebie.
Niekoniecznie zajmują mnie takie tematy jak występność seksu oralnego czy analnego i jedyne słuszne miejsce, w które powinna trafiać sperma męża. Są to tematy tak przyziemne jak poranna konsumpcja płatków śniadaniowych, wyniesienie śmieci czy zmiana koła w samochodzie. Jeśli w Dniu Sądu moje zbawienie zależeć ma od tego typu spraw, to zaakceptuję swoje miejsce w szeregu sunącym w dół.
Nie wiem czy jest to element próby, że podczas pierwszego spotkania kursu tematy te poruszane były mimochodem przez panią uczącą o naturalnych metodach planowania rodziny. Niezbędnym zagadnieniem przy planowaniu rodziny jest także kwestia gender, wrogiej rodzinie ideologii, która jest nam odgórnie narzucana. Przez liberałów, państwo i tak dalej. Cuda zdecydowanie się zdarzają, do teraz nie wiem czemu nie wyszłam.
Nie mam nic przeciwko osobom, które są świadomymi i wyedukowanymi przeciwnikami gender studies. Jeśli kiedyś spotkam osobę, która rozumie pojęcie gender, rozumie, że nie sposób mówić w tym przypadku o ideologii i powie mi, że nie zgadza się z wnioskami wynikającymi z badań nad reprezentacjami płci i w ogóle uważa, że to niepotrzebna dziedzina nauki, chętnie z nią podyskutuję. Jestem jednak niemal przekonana, że takiej osoby nie spotkam, bo samo zrozumienie zagadnienia wymaga jako takiej inteligencji i zainteresowania światem, a cechy te uniemożliwią raczej odczuwanie niechęci do dziedziny nauki. To tak jakby próbować walczyć ze zbrodniczą ideologią kulturoznawstwa.
Oczywiście może przeze mnie przemawiać Szatan. Naczytałam się w końcu jego Biblii, między innymi w postaci prac naukowych dotyczących feministycznej teorii kina i sposoby, w jaki płeć przedstawiana jest w filmach. Że istnieją pewne kulturowe schematy, że kobiety przedstawiane są głównie jako postaci mające znaczenie w fabule tylko w odniesieniu do męskiego protagonisty i same z siebie nie mają pragnień, dążeń ani sensu. Sama właściwie stałam się sługusem Lucyfera dokładając do jego królestwa własną magisterkę o Hayao Miyazakim i jego filmom, które wychodzą na przeciw konstrukcji postaci kobiecej w anime. Mea maxima culpa.
Na szczęście są jeszcze bastiony strzegące rodziny i jej cnót. Jednym z nich jest na przykład marka Clarks. W zeszły tygodniu w kilku brytyjskich dziennikach pojawił się news o dziewczynce, która lubi dinozaury. Kliknęłam, ponieważ też lubię dinozaury i też byłam dziewczynką, odczułam zatem pokrewieństwo dusz. I wyobraźcie sobie, dziewczynka chciała butów z kolekcji z dinozaurami. Są dość czadowe, na podeszwie mają wzór, który pozostawia odbicia niczym ślady kopalnych gadów. Sęk w tym, że są dla chłopców. Tylko dla chłopców. Na szczęście w sklepie przywołano tę małą jawnogrzesznicę do porządku i wyjaśniono, że te buty nadają się tylko dla anatomii młodych mężczyzn, a dla przyszłych matek i żon są buty z kwiateczkami. Diabliczka napisała jednak list, który jej wyrodna matka opublikowała na twitterze.
Od tego czasu marka zdążyła już zdementować informację obsługi sklepu i podobno dziewczynki też mogą nosić te buty bez obawy, że odpadną im nogi albo wyrosną im męskie narządy płciowe. Odgórnie narzucona diabelska ideologia znów zatriumfowała.
Droga Pani, mnie może Pani wciskać swoją ideologię, bo i jestem za stara, żeby mnie obchodziła i za grzeczna, żeby wyjść z sali. Poza tym jest Pani dostawcą blogowego contentu, czysty zysk. Ale Pani powie tej dziewczynce, czemu nie może nosić butów z dinozaurami. I że tylko wydaje jej się, że polecenie jej kwiatuszków godzi w jej poczucie estetyki i tożsamość. Oraz że to wszystko jest niezbędne dla dobra jej przyszłej rodziny.
Radziłabym tylko przygotować dobre argumenty, bo dzieci mają niską tolerancję na bullshit.