Tekst Jakuba Prószyńskiego o blogu przejmującym kontrolę nad życiem chodzi mi po głowie od kilku dni.
Bloguję od trzynastu lat, na tym blogu od ponad sześciu i przechodziłam przez najróżniejsze fazy związku ze swoim internetowym pisaniem. I nie zaprzeczę, bywało to jak więzienie. Bywały momenty, kiedy bardzo mnie to unieszczęśliwiało i frustrowało. Ale z pisaniem jest tak, że jeśli naprawdę to uwielbiasz, to i tak będziesz pisać, niezależnie od bólu, frustracji i wszystkiego innego. Nie da się od niego uciec, tak jak Dexter nie jest w stanie uciec od swoich morderczych skłonności. Można próbować kierunkować swoją namiętność w najlepszy możliwy sposób.
Blogowanie pochłania olbrzymią ilość czasu, porównywalną z drugą pracą na etacie. Codziennie wracam do domu około 18:00 i zamiast zasiąść wygodnie na kanapie z serialem, książką czy pączkiem i rozkoszować się wolnym wieczorem, piszę. Jeśli nie tekst, to coś na fanpage’u, odpisuję na maila, przygotowuję zdjęcia. Czasem nie piszę i jednak oglądam serial. Kwestia dnia. Czasem oglądam serial, żeby o nim napisać. I tak dalej.
Blog jest dla mnie ważniejszy od pracy zawodowej. Bo chociaż nie jest głównym źródłem utrzymania, nie wiem czy kiedykolwiek będzie, jest jednak czymś zupełnie moim. Prace przychodzą i odchodzą, blog jest bardziej jak dziecko. Mnóstwo ludzi jest w stanie wykonywać narzucone z góry służbowe obowiązki. Lepiej lub gorzej. Nieco mniej osób ma w sobie na tyle energii i chęci, żeby spędzać wiele godzin dziennie czy tygodniowo na własnych pobocznych projektach. Które z tych umiejętności są ważniejsze? Trudno powiedzieć, zależy od sytuacji. Z pewnością dawanie z siebie więcej niż tylko tyle, żeby przeżyć od wypłaty do wypłaty nie jest czymś co szkodzi naszemu rozwojowi.
W pewien sposób wszystko co robię, od zmywania naczyń, przez pójście do kina, teatru, kończąc na relacjach międzyludzkich i moim związku wpływa w jakiś sposób na bloga. Wszystko może stać się pretekstem do tekstu, a czasem owszem, wychodzę z domu tylko po to, żeby potencjalnie mieć o czym napisać. Przy czym wydaje mi się to akurat wielką zaletą. Bez katalizatora być może marnowałabym mnóstwo czasu na czymś o wiele mniej satysfakcjonującym.
W moim przypadku systematyczne pisanie jest kluczem do sukcesu. Jeśli piszę codziennie, w najgorszym razie co drugi dzień, jest mi o wiele łatwiej utrzymać tempo, nowe pomysły łatwiej przychodzą. Zdarzają się słabsze teksty, ale to nie jest tak, że są one wynikiem częstego pisania. One i tak by się zdarzyły, po prostu szybciej je z siebie wyrzucam i mało się nimi przejmuję. Co jakiś czas tekst, który uważałam za niewart uwagi, za wręcz słabiznę, której trochę wstydzę się publikować, okazuje się blogowym hitem. A taki, nad którym siedziałam, myślałam i pracowałam kilka dni przechodzi bez echa. Czasem teksty są bardziej pod publikę, bo akurat taki mam pomysł, a czasem są prywatnymi wyznaniami, bo to mi akurat w duszy gra. Zdarza się, że siedzę i myślę, co by tutaj dzisiaj napisać. Niekiedy nie napiszę nic, kiedy indziej wpadnę na genialny pomysł pod prysznicem.
Tak, czasem rezygnuję ze spotkania ze znajomymi, wyjścia na piwo czy czego tam jeszcze, bo blog. Bo dzisiaj mam w głowie pomysł, czuję do niego zapał i nie chcę, żeby się zmarnował. Uważam jednak, że są rozrywki i spotkania bardziej i mniej wartościowe. Jeśli na czymś mi zależy, to na pewno blog nie stanie na przeszkodzie. W pewnym wieku czas staje się bardzo cenną walutą i nie warto marnować go na połowiczne przyjemności i osoby, z którymi nie chcemy tak naprawdę spędzać czasu. Nie widzę tutaj bloga jako przeszkody, bardziej jako filtr.
Zdecydowanie zgadzam się z Jakubem, że efektami całego tego wysiłku rządzi głównie Czytelnik. Mogę manipulować tym co, jak i kiedy podrzucam, ale nikogo nie zmuszę, żeby mnie pokochał. Jeśli coś nie działa, trzeba spróbować inaczej. Jeśli nie zadziała, jedziemy dalej, jeśli zadziała, frajda jest ogromna. I w momencie, kiedy zdałam sobie sprawę, że po prostu muszę robić swoje, tak jak lubię i właśnie dlatego, że to lubię, bez stresowania się statystykami czy tym co sama sądzę o danym tekście, wszystko zaczęło być prostsze. Pomysły na teksty sypią się nagle jak z rękawa, aż brak mi czasu na wszystkie. Czytelników przybywa, ich reakcje są zaskakująco miłe, nawet jeśli tekst powstał na kolanie w pociągu i uważam go za grafomanię. Przestajesz być więźniem w momencie, kiedy przestajesz myśleć jak więzień. Myślę, że wszystkich bardziej pociągają ludzie robiący coś co lubią niż frustraci. Przynajmniej na dłuższą metę.
W pewien sposób dzięki temu więzieniu czuję się bardziej wolna niż kiedykolwiek. Nie definiuję się tylko przez wykonywany zawód. Mam swoje miejsce, w które miesięcznie zaglądają tysiące osób, które cały czas rośnie, staje się lepsze. I dzięki któremu wielokrotnie mogłam się przekonać, że sama staję się lepsza. Paryż wart jest mszy. Blog wart jest (od czasu do czasu) niewypitego piwa.
| zdjęcia: Katarzyna Terek |