Dobre kilka lat temu natknęłam się na youtubie na teledysk do utworu Czerwona Musztarda zespołu Kabanos. Choć nie był to może hit internetu (od 2008 roku niecałe 300 tysięcy obejrzeń), to jednak miał niemały wpływ na moją percepcję rzeczywistości.
W klipie następuje znamienna wymiana zdań między Dziewczynką z Czerwoną Musztardą na Brodzie (zwariowana postać, szalona!), a delikwentem, który zawiązał jej butki.
– Zepsułeś całą intrygę!
– To nie jest głupi film. W rzeczywistości, smarkulo, wszystko się kończy szybko i mało atrakcyjnie.
Rzeczywiście. Życie to nie jest film. Nie ten budżet, nie te gwiazdy, kostiumy i makijaże. Wszelkie przesłanki świadczą, że życie to serial. Ciągnący się latami niczym Moda na Sukces, z fabułą zagmatwaną jak z Lost, z ilością bohaterów przebijającą nawet Grę o Tron. Zresztą, pomyśl. Nie masz czasem wrażenia, że znajdujesz się w środku jakiejś historii, a ludzie dookoła dziwnie przypominają postaci znane z ekranu? Przy czym jeśli rzeczywiście przypominają postaci znane z Gry o Tron, to może czas zmienić środowisko. Niby jesteś głównym bohaterem własnej serii, ale Ned Stark też był…
Traktowanie rzeczywistości jako serial jest moim małym eskapizmem, pomagającym przetrwać najróżniejsze sytuacje. Może nie zawsze mam kontrolę nad scenariuszem, ale przynajmniej reżyseruję jak umiem najlepiej. Kiedy nie chce mi się spotykać z klientem, wyobrażam sobie, że jestem Donem Draperem i od razu robi mi się bardziej dziarsko. The Office pomaga mi radzić sobie z dziwnym przełożonym. Po prostu wyobrażam sobie, że jest Dwightem i sytuacja od razu z niezręcznej przemienia się w komiczną. Nużące spotkanie? Jest ciekawsze, kiedy w mojej głowie jestem Carrie z Homeland i zamiast szefa działu mam przed sobą szefa CIA. Konflikty i problemy to kolejne sytuacje do rozwiązania, do każdej podchodzę z opanowaniem i entuzjazmem Agenta Coopera z Twin Peaks. A smażąc jajka sadzone zawsze, ale to zawsze jestem Dexterem Morganem. Tutaj życie jest nawet lepsze niż serial, bo rozkoszuję się smakiem sadzonego bez całego tego babrania się w krwi i stresu, że ktoś odkryje moją prawdziwą naturę.
To nie był mój dzień? Zrobiłam z siebie głupka? To niezbędny element rozwoju postaci albo serialowy gag. Do następnego odcinka wszyscy o tym zapomną. Może następnym razem dostanę lepiej napisany wątek? Nie każdy epizod musi być wybitny, nie każdy niesie ze sobą emocje finału sezonu, ale tak to bywa z serialami.
A że chodzę z głową w chmurach? Całe szczęście. Tak jest najfajniej. Co może być gorszego niż rozsądne i traktowane śmiertelnie poważnie życie? Chyba tylko kolejny odcinek “Klanu”…Warto dołożyć wszelkich starań, żeby Twój serial stał się klasykiem, a nie tylko zapełniaczem ramówki.
To co, kim będziesz jutro?
| Zdjęcie w nagłówku: Michael Coghlan |