Jednym z najdziwniejszych zjawisk w życiu jest dopadający znienacka smutek. Wstajesz sobie rano z uśmiechem na ustach po porządnych ośmiu godzinach snu. Stosunkowo szybko dajesz radę uporać się z prysznicem, suszeniem włosów i makijażem. Chwilę potem napatoczy mi się nawet jakieś śniadanie, poranny pocałunek i pierwsza tego dnia kawa. Wychodzisz z domu i wszystko wskazuje na to, że to będzie udany dzień.
I wtedy Cię to dopada.
Może wziąć początek od powiewu wiatru. Albo od ujrzanego kątem oka rozbłysku słońca w oknie mijanego budynku. Dziwny ptak, złamany kwiat, brudne okno, krzywo zaparkowany samochód. To może być cokolwiek. Wszystko naraz albo nic.
Nagle Ci smutno.
Nie żeby bardzo. Wcale nie przejmująco. Ale zupełnie bez żadnego powodu czujesz delikatny ból istnienia. Ogrzewające Cię słońce jest smutne. Pociąg, w którym właśnie siedzisz jest melancholijny. Kwiaty pachną tak nieszczęśnie. A Ty mrużysz tylko oczy, czując smętny spokój oblewający Twoje ciało. To wszystko jest tak subtelne, że chwilami wręcz przyjemne. Podobnie jak delikatne nuty żałosnych pieśni. Nagle wszystkie mają sens. Nagle wszystkie są dla Ciebie.
Świat jest obleczony delikatną rzewną mgłą, a jednocześnie dostrzegasz szczegóły, oczywiście smutne szczegóły, o wiele łatwiej. Masz ochotę zamknąć oczy i opatulić się tą melancholią. To ten rodzaj smutku, od którego można się uzależnić. Wieczorem w pościeli może nawet uronisz łzę. Poczujesz ciężar w żołądku, który wydaje się nawet nieco ekscytujący.
Nazajutrz wszystko mija.
| zdjęcia: Katarzyna Terek |