| Wpis jest wynikiem współpracy z Wydawnictwem Otwartym |
Jeśli szukasz książki do przeczytania na plaży, w hamaku, na trawie w parku albo na kocyku na łące i nie jesteś Donem Draperem, który czyta w takich sytuacjach „Piekło” z „Boskiej Komedii” Dantego, to “Za Żadne Skarby” będzie odpowiednim wyborem.
Z opisaniem tej książki mam pewien problem. Nie chcę zepsuć całego efektu zaskoczenia, który jest jej największą zaletą. Czytałam sobie książkę spokojnie pod kocem, z herbatką i ciamkając borówki, pełna sielanka. Po czym w którymś momencie moja buzia otworzyła się szeroko i aż pobiegłam do pokoju obok podzielić się z narzeczonym nagłym zwrotem akcji. Nie chcę Ci tego zepsuć.
Pokrótce jest to opowieść o młodej dziewczynie, której życie w jednym momencie zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni. Zmuszona jest powrócić do rodzinnej wsi i stawić czoło przytłaczającym problemom. W międzyczasie oczywiście spotka księcia z bajki, gdy pędząc swoim samochodem niby przypadkiem zepchnie ją z drogi w krzaki. To musi być początek pięknej miłości.
Bohaterka jest, hmm…Taką trochę Anastazją z „Pięćdziesięciu Twarzy Greya”. Brzydkim kaczątkiem, który przemienia się w seksownego łabędzia (khem) pod wpływem bogatego pana z Warszawy. Przy czym wizja bogactwa jest taka jakby z Pudelka, oznacza jedzenie sushi, picie masowych marek whisky i kupowanie ciastek z Marks and Spencer. No i seks w szklanym wieżowcu i w sumie wszędzie. Czekam z utęsknieniem aż w końcu do masowej świadomości przebije się fakt, że masowe marki whisky nie oferują wspaniałych doznań szkockich single maltów. Ale to materiał na zupełnie inny tekst…Bogactwo jest nieco karykaturalne, ale o to chodzi. Ta wizja skłania do refleksji nad tym co uważamy za oznakę statusu i obycia i jak blisko temu do obciachu. Vera Falski to podobno pseudonim, pod którym ukrywają się dwie znane kobiety. Właśnie ze względu na te dość ironiczne opisy stylu życia śmietanki towarzyskiej bardzo jestem ciekawa co to za panie.
Światowe życie zestawione jest z rzeczywistością wsi, która też jest nieco karykaturalna i właściwie nie mniej niepokojąca. A nawet bardziej. Koniec końców życie z dala od zgiełku wielkich miast w ogólnym rozrachunku wygrywa, ale bohaterce niejednokrotnie wypominane jest, że powinna znać swoje miejsce w szeregu i niemal staje się ofiarą gwałtu dokonanego przez znajomych. Nie taka do końca idylla.
Jest to lekka książka, którą określiłabym jako wakacyjny thriller. Bo jest w gruncie rzeczy łatwo, lekko i przyjemnie, dopóki nie zaczyna być, delikatnie mówiąc, niepokojąco. Ten element thrillera jest najlepszym elementem powieści. I tak jak bardzo nie chcę niczego zdradzić, tak nasuwają mi się tu skojarzenia z filmami “American Psycho” i “8mm”. Szkoda, że ten motyw pojawia się dopiero po dwustu stronach, no ale dzięki temu rzeczywiście zaskakuje.
Kolejną zaletą jest język. W powieściach nie mających pretensji do zbytniego intelektualizmu bywa on słabą stroną. W tym przypadku nie mam żadnych zastrzeżeń. To jest po prostu dobrze napisane. Jednocześnie łatwo wchodzi i nie obraża inteligencji czytającego.
Jeśli chodzi o wady, to niektórym postaciom przydałoby się trochę głębi bo znajdują się w książce tylko dlatego, żeby stanowić tło dla bohaterki. No i może tych problemów, którym stawia czoła panna Ewa, trochę się mnoży i zastanawiam się jak na jedną osobę może spaść tyle nieszczęść. Tragedia w rodzinie, choroba brata, prawie gwałt, a potem znowu i jeszcze gorzej. Ale może niektórzy są magnesami przyciągającymi całe zło tego świata.
W książce wspomniana jest moja macierzysta uczelnia w Glasgow, co zawsze wywołuje u mnie motyle w brzuchu. I zwiększa sympatię do bohaterki, bo specjalistka od starych ksiąg siedziałaby w tej samej części biblioteki, co i ja siedziałam i patrzyłaby na te same cenne dzieła, co i ja patrzyłam. Być może na miejscu, po godzinach spędzonych w bibliotece bohaterka zazna rozkoszy smakowania naprawdę dobrej whisky. Życzę jej tego z całego serca.
Książka do nabycia tutaj.