Mam wrażenie, że związki są zarazem o wiele prostsze i o wiele bardziej skomplikowane, niż myślimy.
Prostsze, bo tak naprawdę wiemy czy jest dobrze czy źle i czy powinniśmy w nich być. Możemy starać się obudowywać to w intelektualne labirynty, możemy udawać, że nic nie jest proste, ale w głębi ducha wiemy. Przynajmniej ja zawsze wiem.
Bardziej skomplikowane, bo bycie w dobrej relacji nie ogranicza się do bycia miłym. Wierność nie ogranicza się do trzymania się z daleka od cudzych łóżek. Ona się tu dopiero zaczyna.
Kiedy słucham wyznań i opowieści o związkach, a ostatnimi czasy słyszę ich więcej niż miałabym ochotę, uderza mnie brak lojalności. Taki mały, zwykły, codzienny, który mógłby pozostać niezauważony. Taki, o którym być może nigdy się nie dowiesz. Albo o którym nigdy nie dowie się Twój ukochany. Taki, który sprawi, że nigdy więcej nie będę w stanie spojrzeć na nią albo na niego jak na normalną osobę, bez pryzmatu Waszej relacji. Bo jak raz powiesz o terrorze psychicznym, o tym wszystkim, co wolisz robić zamiast być z nią, o jej czy jego braku zainteresowań, Twoim absolutnym braku zainteresowania długoterminowym zobowiązaniem czy też o tym, że musisz ją zostawić, żadna ilość słodkich rocznic ani zakochanych zdjęć na facebooku nie da rady odsłyszeć tego, co się usłyszało.
Prawdziwa zdrada to co innego. Jest aktem śmiałym, wymagającym energii. Jasne, jest delikatnie mówiąc nieprzyjemna, boli jak sam skurwysyn, ale jest konkretem. Stawia Cię przed faktem dokonanym, na który musisz jakoś zareagować, bo nie możesz udawać, że nic się nie stało. Niezależnie od tego czy zdradzasz czy jesteś zdradzanym. Może być gwoździem do grobu lub katharsis. Jest JAKAŚ.
W przeciwieństwie do powolnego gnicia, sączenia jadu, dawkowanego w postaci zabawnych komentarzy i biurowego small talku, wyrażającego brak czułości i pogardę w sposób absolutnie zbywalny i powszedni. Nie chodzi mi bynajmniej o stwierdzenia typu “ale ten mój facet jest głupi” albo “moja laska znowu histeryzuje”. Nie chodzi o to, że nie możesz mieć nigdy wątpliwości. Ale do diabła ciężkiego, jak można mówić złe rzeczy o osobie, którą się kocha? Albo po co być z osobą, o której jest w stanie powiedzieć się rzeczy, które nigdy nie powinny być powiedziane nikomu innemu, być może poza najbliższym przyjacielem? Raz straconej niewinności nie da się odzyskać, raz zniszczonego obrazu nie da się łatwo naprawić. Te słowa nie są zwykle jednorazowym przypadkiem, a powolnym i leniwym dyskursem osoby, która co prawda nie jest specjalnie szczęśliwa ani specjalnie zakochana, ale z wygody woli oszczędzać sobie dramatów.
Nie chciałabym musieć wybierać żadnej z ewentualności, ale jest mi bardziej przykro na myśl o powolnej męczarni niż o szybkim ciosie. I kiedy słyszę podobne nielojalne wyznania, automatycznie jestem bardziej skłonna opowiedzieć się po stronie obiektu niż autora okrucieństwa.
Koniec końców, zdecydowanie więcej razy żałuje się, że się coś powiedziało, niż że się czegoś nie powiedziało.