Dzień przed ślubem mój kolega z pracy doznał natchnienia podczas wieczornej przechadzki Długim Targiem i postanowił udzielić mi Rady. Rady z wielkiej litery, o tak.
Powiem ci coś co i ja usłyszałem dzień przez moim ślubem – zaczął z patosem. – On tak naprawdę nic nie zmienia. Nie spodziewaj się niczego szczególnego. Obudzisz się rano i będzie jak co dzień. Ale wesele to jest po prostu najlepsza w twoim życiu impreza, gdzie wszyscy zbierają się, żeby celebrować wasz związek. I to jest świetne i cudownie to wspominam. Nawet, jeśli w końcu się rozwiedliśmy.
Tak optymistycznie nastawiona wróciłam tego wieczoru do domu i skończyłam oglądać do końca serial na Netflixie. “Attack on Titans”, jeśli Was to interesuje. Bardzo polecam.
Czy kolega miał rację? W dużym stopniu. Coś tam delikatnie się zmienia. Bez fajerwerków, bez głosów trąb z nieba, bardzo subtelnie. Może ledwo zauważalnie. I owszem, była to najlepsza impreza. Przy czym mogę nie być reprezentatywna, bo sama imprezuję jak najmniej się da, a ostatnimi czasy moim wielkim życiowym celem jest unikanie kaca. Sami rozumiecie, seriale na Netflixie nie obejrzą się same…
Organizacja dnia ślubu i wesela zajmuje dużo czasu, energii i pieniędzy jak na wydarzenie, które tak naprawdę nic nie zmienia. Pisałam o tym niejednokrotnie podczas ostatniego roku. Czy było warto? Ja nie żałuję. Ani spędzonego na planowaniu czasu, ani wydanych pieniędzy, ani czegokolwiek co miało miejsce wokół tego wszystkiego. Z pewnością mogłabym żyć, gdybyśmy zamiast imprezy na siedemdziesiąt osób poszli na obiad z bliską rodziną. Zwłaszcza, że byłam tak zajęta, zaaferowana i zmęczona, że zjadłam bardzo niewiele. Z pewnością mogłabym żyć, gdyby moja sukienka nie była od Anny Kary, a pochodziła z wyprzedaży w Zarze. Zwłaszcza, że i tak jest teraz czarna z brudu i dziurawa. Nie mogłabym żyć, gdybym miała inne buty, bo akurat sprawdziły się rewelacyjnie, były bardzo wygodne i dzięki nim mogłam tańczyć do samego końca. Do czwartej rano. Ale one akurat były z Zary i wydałam na nie niecałe dwadzieścia funtów. Mogłoby nie być zespołu, pysznego wina, gości z różnych stron. I jeśli tego nie chcesz i jeśli się w tym nie widzisz, to nie rób tego. I tak będzie fajnie. Jeśli masz na to ochotę, jeśli nie szkoda Ci czasu i pieniędzy, to też będzie fajnie. Gdybym wiedziała, że wszystko wyjdzie tak jak wyszło, zdecydowanie zrobiłabym to jeszcze raz.
Oprócz bycia świetną imprezą, wesele jest też papierkiem lakmusowym. Pokazuje, że mój mąż rzeczywiście jest farciarzem w każdej sytuacji i naprawdę jest w stanie wszystko załatwić na ostatnią chwilę. A kiedy mu się chce umie być czarujący w rozmawie z ludźmi. Pokazuje w pigułce na kogo możesz w danej sytuacji liczyć. Dla kogo jesteś ważny. Czego się spodziewać po każdej konkretnej osobie. W zdecydowanej większości przypadków to jest miłe zaskoczenie. Kiedy nie jest miłe, z pewnością jest cenne. You live and you learn.
A zobaczenie jak szef wywala się na parkiecie próbując wygrać weselny konkurs w parze z moją mamą, a potem w stanie wskazującym wyznaje sobie miłość z kolegą z pracy, podczas gdy teściowa łamanym angielskim nawiązuje z jego żoną przyjaźń na całe życie (aż do rana)…bezcenne.