Człowiek ma tendencję do pamiętania gdzie był i co robił w kluczowych momentach historii. W tych wielkich, podniosłych czy szokujących chwilach, o których nawet nie wypada pisać, bo nie da się nie popaść w banał, ale na zawsze pozostanie w pamięci, że wtedy właśnie karmiło się kota sąsiadki, mając na sobie brązowe sztruksy i beżowy sweter, a człowiek na ekranie miał okulary i zachowywał się bardzo dziwnie. Obok tych wiekopomnych momentów podobną moc zatrzymania, mentalnego sfotografowania chwili mają wydarzenia zupełnie małe, istotne tylko dla Ciebie. Pierwszy dzień w nowej szkole. Pierwszy pocałunek. I tak dalej, nie będę wdawać się w anatomiczne szczegóły.
Czasami czujesz, że to jest właśnie ta chwila, innym razem zupełnie nie i zdajesz sobie z tego sprawę dopiero lata, dekady później. Że pomimo upływu czasu wciąż pamiętasz kolor światła na zewnątrz albo zapach asfaltu tego konkretnego dnia, odciśniętego mimowolnie w świadomości.
Wśród tych wszystkich wielkich i pompatycznych momentów wyryło mi się w pamięci coś całkiem małego. Nikt nie umarł, nikt się nie urodził, nie nastąpił żaden kataklizm. Taka błahostka, ot, decyzja konsumencka. Dzień, w którym kupiłam swój pierwszy zupełnie własny album z Prawdziwą Muzyką.
Zastanawiasz się czym jest Prawdziwa Muzyka? Nie jest “Smerfnymi Hitami”. Jak wiem, że wielu spośród nas kochało “Smerfne Hity”, ale bądźmy poważni. Prawdziwa Muzyka to takie kawałki, których możesz zupełnie bez wstydu słuchać kilkanaście, kilkadziesiąt lat później i wciąż wydają się dobre. I nie “dobre” w ironiczny sposób, ale tak po prostu. Tak jak uwielbiałam Spice Girls i ich utwory wciąż są gwarantem ubawu po pachy jeśli mamy pod ręką odpowiednie napoje wyskokowe, tak nie jest to muzyka, której słuchać będę w drodze do pracy lub gdy potrzebuję inspiracji. Spice Girls nie służą do podziwiania ich walorów artystycznych i szukania głębi. Wiesz o co chodzi.
Tego słonecznego dnia w 1996 roku stoję z mamą na przystanku tramwajowym przy alei Rzeczypospolitej w Gdańsku, ściskając z ekscytacją pudełko z kasetą, na którą poszło całe moje miesięczne kieszonkowe. Koniec z beztroską w szkolnym sklepiku, koniec z wolnością, z kwaśnymi gumami, Chupa-Chupsami, czipsami i oranżadkami w proszku, do końca miesiąca będę żyć jedynie na maślanych bułkach i drożdżówkach. Ale te słodkie dźwięki warte są poświęcenia. Oto mam przed w rękach muzykę, której słuchać będę przez kolejne kilkanaście lat, choć po drodze kilkukrotnie zmieni się sprzęt i nośniki informacji.
Moim pierwszym świadomie kupionym albumem było Tragic Kingdom No Doubt. Nie była to najlepsza muzyka jakiej w życiu doświadczyłam, nie była nawet specjalnie wybitna, ale była “moja”, nie rodziców, nie wujka, nie przyniesiona ze szkoły, bo wszyscy słuchali, tylko moja. Po długich konsultacjach z MTV to ja zdecydowałam, że zawodzenia Gwen Stefani to coś w sam raz dla mnie. Posiadanie takiej możliwości decydowania o własnym losie wydało się ośmioletniej mnie niezwykle dorosłe. Przemilczmy fakt, że rok później kupiłam drugi album Spice Girls…
Pamiętasz swoją pierwszą własną Prawdziwą Muzykę?