Praca zarobkowa dzieli się z grubsza na dwa rodzaje. Na taką, która jest naszym życiem, definiuje nas, stanowi sens egzystencji i w ogóle jest puchata, błyszcząca i w kwiatki. Nie zawsze bywa idealna, ale jednak przynosi olbrzymią satysfakcję i budząc się codziennie (no, może co drugi dzień) rano wiesz, że jesteś na właściwym miejscu we wszechświecie. Wszechświat gratuluje i całuje Cię w czoło. Ja też całuję Cię w czoło. Nie wiem jaki procent społeczeństwa posiada taką pracę. Kilka procent? Nie wiem ile takich osób znam. Niestety niezbyt wiele. Jeśli masz taką pracę, ten tekst nie jest dla Ciebie.
Drugim typem pracy jest ta, którą wykonujemy, żeby się utrzymać. Bo tak wyszło. Bo taką robotę dostaliśmy. Bo znajomy załatwił. Bo są dobre stawki. Bo cokolwiek. To nie znaczy od razu, że jej nie lubisz. Możesz lubić. Może Ci iść świetnie. Możesz się dużo uczyć. Możesz w niej spędzić dwa albo dwadzieścia lat (choć ta myśl osobiście mnie przeraża). Przy czym poza pieniędzmi ta praca nie ma żadnego wpływu na resztę Twojego życia. Możesz jutro iść do jakiejkolwiek innej pracy i niewiele to zmieni. Chociaż może jeszcze nie zdajesz sobie z tego sprawy.
Ten drugi typ pracy jest w pewnym sensie bardzo smutny. Bo jeśli spędzasz osiem czy więcej godzin życia na czymś, co właściwie koniec końców obiektywnie nie ma znaczenia dla kosmosu czy historii ludzkości, to kawałek po kawałku wyrzucasz do śmietnika swoje życie. Te osiem godzin dziennie można przecież spędzić biegając po plaży, tworząc muzykę, bawiąc się z dziećmi, rozmawiając z ukochanym czy rodzicami, rozdając kanapki bezdomnym, czytając książki lub budując szkoły w Afryce. Z całym szacunkiem, ale po odjęciu motywacji zarobkowej każde z tych zajęć jest bardziej wartościowe niż znakomita część profesji. Niestety, jeść też trzeba. Może dlatego uznajemy, że praca to coś naprawdę ważnego, a te wszystkie inne sprawy, te błahostki przecież, można poświęcić. To bardzo wyrafinowane i okrutne kłamstwo.
Przez długi czas takie myśli wywoływały we mnie ataki paniki. Wydawało mi się, że wszyscy wokół są dziećmi szczęścia i sukcesu, chociaż tak naprawdę po prostu o takich osobach się mówi, pisze i szuka informacji. Teraz już mnie to nie przeraża, a motywuje do wyrywania się z marazmu i strefy komfortu. Do przekuwania wszelkich nabytych umiejętności na coś swojego i własnego, na przykład na bloga. Do wykorzystywania tych cennych wolnych momentów do robienia czegoś, co jest moje i jakoś mnie określa. A nie jest to wcale łatwe, po sprzedaniu ośmiu godzin życia, codziennie, tydzień w tydzień i miesiąc w miesiąc, nie ma się wiele energii.
To trochę jak w podstawówce, kiedy rodzice każą Ci się najpierw skupić nad odrobieniem lekcji, a potem dopiero zająć się sportem, komputerem czy innym hobby. Bo to tylko hobby, no nie? Oczywiście edukacja może w olbrzymim stopniu pomóc w byciu szczęśliwą i spełnioną osobą, nie zaprzeczam. Ale nie musi. Mam wrażenie, że najbardziej spełnione osoby, jakie znam, to te, które zrobiły pracę właśnie ze swojego hobby, z którym dobre oceny nie miały wiele wspólnego. Każdy może mieć dobre oceny (przynajmniej teoretycznie), nie każdy zdobywa się na dobrowolny wysiłek poza tym, co musi, co mu każą, co jest niezbędnie wymagane.
W szkole możemy mieć jeszcze nadzieję. W końcu całe życie przed nami, no i w którymś momencie szkoła się skończy. Praca nigdy się nie kończy. Możesz poświęcić jej nieskończenie wiele wysiłku i zawsze, codziennie będzie więcej do zrobienia. A jeśli w którymś momencie będzie Wam nie po drodze, to nie miej wątpliwości, że będzie lojalna. Dlatego też warto myśleć przede wszystkim o tym co dobre dla Ciebie jako człowieka, a nie jako pracownika danej firmy.
W tym tygodniu podzieliłam się w pracy osobistym, pozapracowym sukcesem. Mam nadzieję, że realizacja twojego marzenia nie wpłynie na twoje obowiązki w pracy, niby żartem rzucił szef. Cóż, lepiej dla pracy, żeby te obowiązki nie wpłynęły na realizację marzenia. Bo jeśli wpłyną, to tym gorzej dla nich. Dla marzeń warto głodować.
Koniec końców odchodząc na emeryturę wolę myśleć, że osiągnęłam w życiu coś więcej niż bycie porządnym pracownikiem.
Miłego, aktywnego weekendu.
|zdjęcia: Kat Terek|